wtorek, 22 kwietnia 2014

Monster X Tour - KONKURS! (2. edycja)


Uwaga!

Zapraszam na DRUGĄ EDYCJĘ KONKURSU na portalu MłodaRPmoto



Tym razem do wygrania Dwuosobowe zaproszenie na Monster X Tour w Krakowie!

7 czerwca na stadionie Cracovii, będziecie mogli obejrzeć drugą odsłonę tegorocznej imprezy pełnej benzyny, ryku silników i gigantycznych aut-potworów.

ZADANIE KONKURSOWE:


TWÓJ WYMARZONY SAMOCHÓD”

Ze względu na to, że zadanie w pierwszej edycji naszego konkursu dotyczyło wyłącznie off-road'u, postanowiliśmy tym razem dać się wykazać wszystkim maniakom motoryzacji. Napiszcie nam, jaki jest Wasz wymarzony/ulubiony samochód. Taki na widok którego macie ochotę podskoczyć z radości, a Wasza zazdrość o właściciela osiąga apogeum. Nie ważne czy jest to auto, którym ktoś kiedyś dał się Wam przejechać, a może to potwór który na co dzień spogląda na Was z plakatu nad łóżkiem, lub z okładki Top Gear'a? A może to Wasz wyśniony projekt auta, które macie, ale z przyczyn logistycznych nie wygląda (jeszcze!) tak jak byście chcieli. A może zwyczajnie być to auto, które widzieliście na ulicy i z miejsca powiedzieliście sobie „Mój ci on!”. W kreatywny sposób napiszcie nam, dlaczego akurat to auto chcielibyście mieć w swoim garażu.

ODPOWIEDZI:


Odpowiedzi udzielajcie na stronie konkursu: MłodaRPmoto - KONKURS (2. edycja). Tam też znajdziecie dokładne zasady i regulamin.

Życzę przypływu weny twórczej, która przyda się przy opisywaniu zawartości Waszego wymarzonego garażu. Z niecierpliwością czekamy na Wasze marzenia.

Już dziś zaplanujcie sobie drugi weekend czerwca, aby spędzić go w towarzystwie Monster Trucków, świetnych kierowców i hektolitrów spalonej benzyny. Dwuosobowe zaproszenie na Monster X Tour 7 czerwca w Krakowie, czeka na Was!


Nie zapomnijcie polajkować naszego fan page'a na Facebooku – dzięki temu będziecie na bieżąco z konkursem i innymi niespodziankami jakie dla Was przygotowaliśmy –> FB: MłodaRPmoto

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Motoryzacyjne paskudy


Najbrzydsze z najbrzydszych


Zainspirowana postem Beboka (–> U Beboka), postanowiłam stworzyć zestawienie moim zdaniem najbrzydszych „dzieł” motoryzacyjnych naszych czasów. Wszyscy wiemy, że auta są różne. Jedne nam się podobają, drugie są nam obojętne, trzecie najchętniej byśmy zepchnęli z mostu do Wisły. Te co nam się nie podobają, zachwycają kogoś innego etc. Jak to mówią: o gustach się nie dyskutuje. Ale jako że każdy ma prawo mieć swoje zdanie, to proszę bardzo – moje zestawienie pt. „Motoryzacyjna paskuda

1. Fiat Multipla

No a jak by inaczej! Może i jest to auto użytkowe, może i jest praktyczne, ale jest przy tym tak potwornie i nieludzko paskudne, że o ja pierdziu... A ten pasek pod przednią szybą, w którym umieszczone są reflektory, wygląda jak pulchna dziewczyna w za ciasnych biodrówkach. Baleron -.-'

Fiat Multipla 2002

2. Nissan Juke

W zasadzie pomysł małego SUV'a nawet mi się podoba, ale w moim przypadku dyskwalifikują go przednie reflektory :/ Dlaczego one wystają poza obrys nadwozia?!

Nissan Juke 2011


3.Chevrolet Spark

Co.. to.. w ogóle... jest...? Dlaczego ten samochód jest wielkości wersalki, a mimo to jest wyższy niż szerszy? Za każdym razem gdy za nim jadę czuję się lekko zdegustowana. Nowy model jeszcze jako tako broni honoru marki, stare egzemplarze powinny zniknąć (nawet na stronie NetCarShow ich nie ma! A tam przecież jest wszystko!).

Chevrolet Spark 2009

4. Subaru Impreza WRX 

Niech mi ktoś wyzna... Dlaczego kultowa japońska marka, która w zasadzie w całej swojej karierze, nie popełniła żadnej wpadki motoryzacyjnej (no, może poza wersją bug eye, która nie powala urodą), postanowiła wypuścić na rynek auto wyglądające jak Daewoo Lanos? Boże, czy Ty to widzisz?... 

Subaru Impreza 2009


5. Mercedes CLA

Zaraz pewnie będzie krzyk i publiczny lincz. Już więc tłumaczę co ten niemiecki cud techniki robi wśród motoryzacyjnych paskud. Przód – piękny, groźny, agresywny, dynamiczny. Tył? Auto królowej śniegu, które szofer nieopatrznie postawił na słońcu. Tylne reflektory sprawiają, że CLA wydaje się być lodowo-bezowym tortem, który powinien przebywać w chłodni, a z sobie tylko znanych przyczyn wygrzewał się na słońcu.

Mercedes CLA 2014

6. Fiat 500 L

O ile zwykła „pięćsetka” jest potwornie babska, niemęska, nieco ciapowata i słodka, to 500 L jest totalną pomyłką! Toż to nieślubne dziecko Fiata Pandy i (również niezbyt pięknego) Countryman'a!

Fiat 500 L 2013


7. Volkswagen New Beetle

Tak, ja – fanatyczna wielbicielka VAG'a, twierdzę, że pierwszy Beetle jest paskudny. A mówienie o nim jako o następcy Garbatego traktuję jak herezję i z ludźmi o takich poglądach nie rozmawiam. Ten samochód ma w środku uchwyt na wazon! W życiu by mi do głowy nie przyszło, żeby wozić w swoim aucie kwiatki. Pomijam już fakt, że patrząc na jego zarys sylwetki, ciężko stwierdzić gdzie jest przód a gdzie tył. Tak chyba nie powinno być. VW na szczęście się postarał, nowy Beetle jest już o niebo lepszy.

Volkswagen New Beetle 2005

8. Honda Civic Type S

Mimo że moja mama choruje na to auto, to mi to kosmiczne jajko nijak nie przypada do gustu. Wygląda jak gąbczaste jajko, które pod wpływem pędu powietrza rozpłaszczyło sobie nieco przód, całą masę koncentrując na zadku. Nie wspominając już o trójkątnych wydechach, które są fajne, jeśli tam faktycznie są, a nie zasłaniają je plastikowe atrapy, jak to ma miejsce w niektórych wersjach.

Honda Civic Type S 2007

9. Porsche Panamera

Jeśli stać Cię na Porsche i koniecznie musi być to Porsche, to po co Ci ono? Żeby zapier***ać! A do tego sedan nie jest potrzebny. Wystarczyłaby mała zgrabna Carrera, a tu klops! Upośledzony szerszeń. Jedyny plus (aczkolwiek spotkamy to też w Carrera'ch) za elektronicznie wysuwany przy określonej prędkości spoiler. Tak fajnie się rozkłada na boki, że kiedyś w trasie goniłam za panem, żeby sobie właśnie na ten spoilerek popatrzeć.

Porsche Panamera 2010


10. Bugatti Veyron

Zaraz znów podniesie się krzyk. Ale niestety. W żadnym wypadku nie odbieram mu perfekcyjnego prowadzenia i bycia najszybszym samochodem na świecie (choć podobno ostatnio coś go prześcignęło). Zdaję sobie sprawę, że jego kształty są dokładnie obliczone tak, aby mógł pędzić ten pierdyliard kilometrów na godzinę. Lecz mimo to patrząc na wygląd zewnętrzny, jest po prostu brzydki. Przepraszam.

Bugatti Veyron 2009


To by było na tyle, jeśli coś jeszcze narodzi się w mojej szalonej głowie, to zrobię aktualizację. A tymczasem szykuję się do przygotowania podobnego zestawienia perełek motoryzacyjnych.

środa, 16 kwietnia 2014

Miłość od drugiego wejrzenia - Lexus IS 300h

Od nienawiści do miłości, czyli historia prawdziwa pewnego samochodu, którego nie lubiłam z fotela pasażera, a pokochałam z miejsca kierowcy.

Dziś krótki (aczkolwiek zobaczymy co z tego wyjdzie) post, będący głównie osobistymi przemyśleniami na temat pewnego samochodu, trochę o parkowaniu i panu z cateringu. Ot tak, po to jest blog.

Zaczęło się od możliwości przejażdżki Lexusem IS 300 w wersji hybrydowej. O teście nie może tu być mowy, ot miałam towarzyszyć pewnemu Panu w dostarczeniu tego auta z punktu A do punktu B, zahaczając po drodze o kilka mniejszych podpunktów. Kiedy wsiadłam do środka, jedynym pozytywnym akcentem był wygodny fotel. Poza nim stara „siódemka” może pochwalić się ładniejszym wnętrzem. Fakt, bajerów i elektroniki „Lex'owi” nie brak, jednak jak dla mnie jest zbyt old school'owy i to wcale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Lubię stare samochody tylko, że model IS 300 wcale taki nie jest. Po prostu chyba jest to samochód dla starszego dziadka. Faceta, którego dopadł kryzys wieku średniego, ale wciąż jest człowiekiem starej daty i jakoś nie przepada za neonami i wszechobecnymi w nowych samochodach bajerami. Trochę mi się to gryzie – nowoczesny i agresywny wygląd zewnętrzny, połączony ze stonowanym „dziadkowym” wnętrzem. Wracając do tematu, gdy mój Towarzysz zjechał na przystanek, spytałam co robi. Usłyszałam: „Teraz Ty prowadzisz”. Przyznam szczerze, że jakoś mi się specjalnie nie chciało. Bo nieładny w środku, bo nie taki, bo niefajnie silnik pracuje, bo mi się nie podoba. Bo nie! Jestem kobietą, czasem mogę sobie pozwolić na tak beznadziejny argument. Ale jako że Lexus wyposażony był w skrzynię automatyczną (od jakiś dwóch tygodni, które notorycznie spędzam w korkach, marudzę że pojeździłabym automatem) to wzruszyłam ramionami i przesiadłam się za kółko. No ok, jadę. Nic specjalnego, cztery koła i jeździ, wielkie mi co… Jest jednak w tym aucie takie nieduże magiczne pokrętęłko, które w czarodziejski sposób wywala nam z elektronicznego wyświetlacza mało męski wskaźnik ECO-coś-tam, ukazując rasowy obrotomierz wyskalowany do 8 tysięcy obrotów. „Noo... Lex'ie, wreszcie zaczynasz mówić do rzeczy…” pomyślałam wciskając pedał gazu ile się tylko dało. I nagle zaczęło być fajnie! 


Mimo początkowej niechęci, muszę przyznać, że pod względem technologicznym to auto jest dla mnie wręcz idealne. Automatyczna przekładnia współpracuje tak gładko, że prawdę mówiąc nie chciało mi się nawet używać łopatek. O ile Peugeot, którym miałam przyjemność jeździć kilka miesięcy temu, bez wspomagania się łopatkami spał jak suseł i chlał paliwo jak smok, „Lex” zmienia biegi dokładnie wtedy kiedy chcę. Nie mam pojęcia jak to się dzieję, czyta w myślach, czy co? Dodatkowo przy „ciśnięciu” niemal ile fabryka dała, zużycie paliwa wynosi 9.1 l/100 km. Czy to na pewno nadal 180-konna limuzyna? Nie wiem ile ma do setki, nie wiem ile waży, nie o tym jest ten post. Gdybym pisała typowy test, to musiałabym pewnie poświęcić ze trzy akapity na dane techniczne, objętości bagażnika (weszły trzy kartony proszków do prania, dwa wiadra nawozu do trawy i jeszcze bym wsadziła małego hipopotama) i takie pierdoły. Ale jako że mój romans z tym autem trwał zaledwie kilka godzin, to popiszę sobie tylko o nim. Bo tak.

Silnik. Obecny! 2.5 litra pod maską, małe elektryczne coś (wyjęte zapewne z miksera) z tyłu. Jeździ. Napęd elektryczny jest włączony stale (no, chyba że stoimy), „benzyniak” dołącza wtedy, gdy prąd solo nie daje rady (czyli w asadzie cały czas, który spędziłam za kółkiem). Jak ja mogłam powiedzieć, że on brzydko brzmi?! On cudownie wyje ciągnięty niemal do czerwonego pola! Aż jeździłam z uchylonym oknem, by nasycić uszy tym bulgotem. Kto by pomyślał, że rzędowa czwórka może bulgotać?


Jeżdżę sobie tak po mieście, załatwiamy różne sprawy, robię za drivera. I nagle patrzę… szykana. Pierwszy zakręt lekki w lewo i zaraz przejście w prawy. No to gaz! A IS zrobił coś dziwnego. Zamiast nadrzucić tyłkiem jak rasowy tył-napęd, to on cały jakby przesunął się w bok. Nie wiem czemu, było to dziwne. Trzeba by nim pewnie trochę podriftować, żeby zobaczyć co potrafi. Ale co tam, i tak jest fajny!

Lexus IS 300h to naprawdę duże auto. Jak to zaparkować pod moim wydziałem? Co z teorią, że student to biedny obywatel, skoro pod moją państwową uczelnię z roku na rok przyjeżdża coraz więcej samochodów? I to często nie byle jakich, Mercedesy, BMW, modele mniej ekskluzywnych marek, ale wciąż niemal nowe? Co mi do tego kto czym jeździ… Ale tam nie ma gdzie parkować! Weź sobie przyjedź na zajęcia na 12 (bo wykłady nieobowiązkowe a na 8 wstać ciężko, „pójdę za tydzień”) to o zacnym miejscu można sobie tylko pomarzyć. No ale o dziwo jakieś się znalazło (i to bliżej niż kilometr od gmachu mojej szanownej uczelni). Trochę wąsko, ale tyłem da radę (tak, jestem babą i nienawidzę parkować przodem, zawsze robię to na kilka razy, a tyłem rach-ciach i gotowe). A może nie da rady? Dobra, są kamerki, najwyżej będzie „pipczeć”. No i się udało. „Lex” ma bardzo fajnie działającą tylną kamerkę (nie wiem o co chodzi z tymi kamerkami, w jednych samochodach można całkowicie na niej polegać i gapiąc się w sam ekran możemy wyczuć cały samochód, a w innych mieć ją w nosie i parkować plebejsko na lusterka, z użyciem kamerki można sobie co najwyżej wjechać w słup).

Teraz coś o stereotypach. Małolata w takim aucie (nie wyglądam na swój wiek, pewnie za X lat mi to zaprocentuje). Albo córeczka bogatego tatusia. Albo dziewczyna gangstera, który sprzedał 20 kilo koksu i kupił kobiecie ładne auto. No cóż. To mówiącym spojrzeniem obdarzył mnie pan z Yarisa gdy zwróciłam mu uwagę. Droga jednokierunkowa, wąska, po prawej zaparkowane auta, po lewej chodnik. Od czasu do czasu na tym chodniku, ktoś na chwilkę sobie przycupnął autem. I nagle pan w dwudrzwiowym Yarisie – pod skosem, okrakiem, połowa auta na chodniku, połowa na ulicy. Nosz kur… cze. To się wychylam do pana przez okno, bo się kręci coś przy tym wozidle, i mówię, że może by tak stanął po ludzku bo przejechać się nie da. A on mi na to, że on tylko na chwilkę z cateringiem. To mu mówię „Panie, co za różnica z czym, drogę pan blokujesz!”. Usłyszałam tylko pogardliwe „Z prawej ma pani jeszcze trochę miejsca”, zanurkował w bagażniku swojej Toyoty po czym w zorganizowanym pośpiechu oddalił się dzierżąc jakieś pudło. No cóż, kroczek po kroczku „Lex” się przecisnął „na lusterka”. Za mną jechał stary dostawczak. Duży. Ciekawe czy czekał na pana z cateringu, czy poszedł taranem.

Inna dziwna sytuacja. Jak to mawia mój kolega „kitą szłem przez miasto”, pas środkowy a skręcić trzeba w lewo. Grzecznie kierunkowskaz, rzut oka w lusterko a na lewym pasie wojujący pan w Passacie. Gdy tylko wywęszył moje plany zmiany pasa, niemal zrównał się swoim autem z moim i blokuje (cóż to za dziwny trend?!). Lecz gdy Passat z „Lex'em” stanęli łeb w łeb, ABS (Absolutny Brak Szyi) spojrzał na mnie przybierając najbardziej męską minę tego tygodnia, z lewą ręką nonszalancko zapartą o górną część kierownicy i… nagle zrobił głupią minę. No przykro mi proszę pana, ale miał pan dość dziwny wyraz twarzy. Po czym wcisnął hamulec z taką siłą, że o mało nie wybił sobie zębów o kierownicę. Tak bardzo chciał wpuścić babę w drogim samochodzie. Nie wiem dlaczego… Jakoś w moim Golfie się to nie zdarza. Czyżbym dziś wyglądała aż tak ładnie? :P

Wszystko co dobre szybko się kończy. Po kilku upojnych godzinach spędzonych w aucie, którego środek mi się nadal bardzo nie podoba (niech zrobią ten samochód z wnętrzem nowego Audi, wtedy okradnę bank, żeby go mieć), przyszedł czas by odstawić go do zaplanowanego punktu B. Powiedzieliśmy sobie „pa pa”, ostatnie spojrzenie w piękne ledowe oczy i pora odejść. Oj smutek poczułam. To jeszcze nic. Godzinę później wsiadłam do pierdzikółkowatego Nissana. I wiecie co? Teraz jestem bardzo nieszczęśliwa…


piątek, 11 kwietnia 2014

TEST: Nissan Leaf




Ci, którzy mnie znają, wiedzą jaki mam stosunek do aut elektrycznych. Odkąd pamiętam, byłam im przeciwna. Choć może „przeciwna” to za duże słowo. Jeżeli ktoś ma w przysłowiowym nosie to czym jeździ, nie czerpie z prowadzenia auta żadnej przyjemności, porusza się wyłącznie po mieście i nie pała bezkrytyczną miłością do paliwożernych, bulgoczących V-ósemek, to mały elektryk sprawdzi się wprost idealnie. Jako że ja nie zgadzam się z żadnym z powyższych stwierdzeń, a żelazka używam wyłącznie do prasowania, uznałam że auto elektryczne musi być całkowitą pomyłką w dziedzinie motoryzacji. Kiedy przyszedł czas na test starałam się nie wybrzydzać, ale podeszłam do tematu bez specjalnego entuzjazmu i z pewną rezerwą. Pierwszy raz siadając za kółkiem nie sądziłam, że gdy wysiądę, mój pogląd tak diametralnie się zmieni.


Na pierwszy rzut oka wnętrze prezentuje się nadzwyczaj dobrze. Fotele są komfortowe, pozycja za kierownicą wygodna i możliwa do indywidualnego dopasowania, a deska rozdzielcza emanuje czystością i charakterem. Tak właśnie określiłabym wygląd wnętrza Leaf'a. Zegary będące jednym wielkim wyświetlaczem oraz nieduża, dobrze leżąca w dłoniach kierownica, nadają temu małemu hatchback'owi nowoczesnej i wręcz sportowej zadziorności. Wspomniane wskaźniki są niezwykle przejrzyste i przy uruchamianiu pojazdu witają nas radosną melodyjką. W ich centralnej części znajdziemy ekran będący sercem komputera pokładowego. Ukazuje między innymi przebieg, aktualny bieg oraz procentowe zasoby prądu. Po prawej stronie znalazł się wskaźnik poziomu naładowania baterii w formie klasycznych znikających kresek, oraz zasięg możliwy do pokonania zanim nasz elektryk odmówi współpracy. Po lewej stronie znajdziemy odpowiednik wskaźnika temperatury płynu chłodzącego, z tą tylko różnicą, że ten wskazuję temperaturę baterii litowo-jonowych umieszczonych w podłodze. W górnej części mamy zabawny system kropeczek informujący nas jak bardzo (nie)ekonomicznie aktualnie się poruszamy. Po przekroczeniu punktu granicznego zużywamy energię (gdy przyspieszamy), a poniżej – energia jest odzyskiwana (na przykład podczas hamowania). Nad tym elektronicznym centrum dowodzenia naszego jeżdżącego żelazka, znalazł swoje miejsce drugi wyświetlacz zawierający prędkościomierz, zegar, termometr i… choinki! Nissan nagradza nas za ekonomiczną jazdę właśnie choinkami. Zabawa nieco jak w przedszkolu, ale jednak jest to swego rodzaju wyzwanie, by uzbierać ich jak najwięcej. 




Panel środkowy nie przeraża nadmiarem przycisków czy funkcji. Znajduje się na nim ciekłokrystaliczny dotykowy wyświetlacz odpowiedzialny za sterowanie radiem, a poniżej klasyczny panel obsługi klimatyzacji. Elegancko, przejrzyście, żadnego festynu. Elementem, który mnie osobiście niemal zachwycił było… No właśnie, jak to nazwać? We wszystkich autach z automatyczną skrzynią biegów, do ich zmiany stosowany jest klasyczny drążek. Tutaj tą funkcję pełni kosmiczne niebieskie pokrętełko. Mała rzecz, a cieszy. 





Miejsca zarówno z przodu jak i z tyłu jest wystarczająco, jak na tak niewielkie auto. Dodatkowym plusem są podgrzewane przednie fotele oraz cała tylna kanapa. Niestety używanie tych funkcji (jak również ogrzewania czy klimatyzacji), znacząco odbija się na zasięgu możliwym do pokonania. Nie ma się temu jednak co dziwić, do podgrzewania lub chłodzenia wnętrza potrzebny jest prąd. Dużo prądu. Kolejnym atutem wyposażenia małego elektrycznego Nissana, jest nagłośnienie firmy Bose. Każdy kto miał styczność z systemem audio tej firmy, doskonale wie o czym mówię. Dźwięk płynący z głośników jest niesamowicie czysty a słuchanie muzyki niezakłócanej pomrukiem silnika, to czysta przyjemność (oczywiście jeżeli brak warkotu klasycznej jednostki napędowej spod maski nam nie przeszkadza). Do tej pory zestawy nagłośnieniowe tej firmy stosowane były w zasadzie wyłącznie w autach klas wyższych. Nissan jednak przełamał te stereotypy montując taki sprzęt w aucie segmentu C.



Gdy przyszła pora na właściwą część testu, czyli jazdę, wsiadłam, wcisnęłam przycisk START. I nic. Cisza jak makiem zasiał. W pierwszej chwili zastanawiałam się czy tam w ogóle cokolwiek działa. Wiedziałam, że elektryki są ciche, ale żeby aż tak? Zaryzykowałam, przełączyłam go w tryb D, puściłam hamulec i… O, jedzie! Jakaż była moja radość, gdy okazało się, że wszystko działa tak jak powinno. Przez pierwsze kilometry byłam bardzo nieufna. Stojąc na światłach zastanawiałam się czy na pewno ruszę gdy zapali się zielone światło. Leaf pewnie obrażony na mnie, że nie ufam jego niezawodności, jechał jednak posłusznie. Nie wiem co mnie do tego skłoniło, ale przez pierwsze kilkanaście minut obchodziłam się z nim jak z jajkiem. Gazu dodawałam delikatnie i płynnie, ze świateł ruszałam niczym zawalidroga. Myślałam, że tak właśnie jeździ się elektrykiem. Ale po pewnym czasie „babciny” styl jazdy mnie znudził i postanowiłam sprawdzić możliwości tej mikrofalówki na kółkach. I okazało się, że potrafi naprawdę wiele. Zwłaszcza jeżeli przełączymy ją z trybu D-ECO na właściwe D. Wtedy Leaf oferuje pełną moc swoich akumulatorów, czyli całe 80 KW (w przeliczeniu – 109 koni mechanicznych). Nie jest to może moc powalająca na kolana, jednak moment obrotowy wynoszący 254 Nm dostępny jest w pełnym zakresie obrotów, od początku do samego końca. Do 100 km/h Nissan przyspiesza w 11,5 sekundy przy masie własnej 1493 kilogramy. Prędkość maksymalna wynosi 144 km/h, jednak jadąc tym tempem najlepiej jedźmy w stronę domu, lub stacji ładowania pojazdów elektrycznych. Wówczas wcześniej wspomniane kropki szaleją po wyświetlaczu kłując w oczy, a o choinkach możemy sobie co najwyżej pomarzyć.


Zadziwiła mnie charakterystyka pracy zawieszenia. Spodziewałam się raczej miękkiej, komfortowej wersalki. Tymczasem Leaf perfekcyjnie trzyma się drogi, a sztywne zawieszenie sprzyja dynamicznemu pokonywaniu zakrętów. Na pochwałę zasługuje również jego promień skrętu, który umożliwia nam ciasne zawracanie. Niestety (choć nie wiem czy można uznać to za wadę) w przypadku wpadnięcia w poślizg na oblodzonej nawierzchni, na nic zda się próba kontrolowania sytuacji przez operowanie gazem. Samochód nijak nie reaguje na nasze starania i sam wyprowadza nas z poślizgu. Starałam się nawet specjalnie nim „poślizgnąć”, ale on uparcie mi na to nie pozwalał. Dla wielu osób z pewnością to zaleta, ponieważ możemy uznać to auto za bezpieczne, nawet w trudnych zimowych warunkach.


W kwestii wyglądu zewnętrznego elektryczny Nissan nie powalił mnie na kolana. Prawdę mówiąc jest odrobinę nijaki. Ot, takie małe pocieszne autko. Przednie reflektory przypominają nieco te z większego brata – Juke'a. Mają podobny ostry kształt i są identycznie wypukłe. Prawdę mówiąc nie rozumiem takiego trendu w autach tej japońskiej marki. Jakoś zaburza mi to ogólną sylwetkę auta. Leaf jest dodatkowo wyposażony w światła do jazdy dziennej wykonane w technologii LED, które umieszczone są w przednim zderzaku. Tylne lampy również mogą wzbudzać kontrowersje. Są podłużne i ciągną się od linii dachu niemal do zderzaka. Tył jest nieco wysunięty, co zapewne miało służyć powiększeniu przestrzeni bagażowej, która i tak wynosi zaledwie 370 litrów. Optycznie potęguje to jednak obłość nadwozia, dodając mu z tyłu mało atrakcyjny „kuperek”. W Nissanie Leaf nie znajdziemy prawie żadnych przetłoczeń ani ostrych krawędzi. Jedynie subtelne załamania na przednich i tylnych nadkolach, ratują to auto przed wyglądem rozpłaszczonej bułki. Nie można powiedzieć, że samochód ten jest brzydki. Ale piękny też nie jest. W końcu nie do tego został stworzony. Ma być użyteczny, ekonomiczny i ekologiczny. I taki jest. Nie oczekujmy cudów. To tak jakbyśmy wymagali od pick up'a bardziej finezyjnego kształtu.




Ładowanie baterii (przy użyciu podstawowego kabla dołączonego do auta) ze standardowego domowego gniazdka 220V, trwa aż 10 godzin. Ze względów bezpieczeństwa, wskazane byłoby, aby wykwalifikowany elektryk zamontował nam w domu instalację z bezpiecznikiem 16 A. Taka stacja ładowania optymalizuje połączenie pomiędzy samochodem i terminalem, oraz w pełni ładuje akumulator Nissana Leaf w czasie około 8 godzin. Udogodnieniem są z pewnością stacje szybkiego ładowania, których niestety w Polsce nie ma jeszcze zbyt wiele. Naładują one 80% baterii naszego auta w czasie niespełna 30 minut. Osoby decydujące się na zakup takiego auta, z pewnością zainwestują w opcjonalną ładowarkę 6,6 kW, umożliwiającą naładowanie baterii w zaciszu domowego garażu w ciągu zaledwie 4 godzin. Producent podaje, że przy pełnych akumulatorach przejedziemy 199 kilometrów. Podejrzewam jednak, że są to założenia dla podróżowania z wyłączonym radiem, ogrzewaniem czy klimatyzacją. Jako że miałam przyjemność testować to auto w jeden z nielicznych zimowych dni, po włączeniu ogrzewania i radia, zasięg malał do około 120 kilometrów. Sposobem na oszczędzenie energii w chłodne dni, jest korzystanie z podgrzewania foteli i kierownicy, ponieważ do ich zasilenia potrzebna jest mniejsza ilość prądu. Koszt pełnego naładowania akumulatorów to około 10 złotych. Czyli (jeśli wierzyć producentowi) de facto przejeżdżamy 100 kilometrów w cenie niecałego litra standardowego paliwa.


Technologia aut elektrycznych jest stosunkowo nowa, więc jeżeli chcemy być ekologiczni, to musimy za to słono zapłacić. Cena Nissana Leaf zaczyna się od 126 080 zł (w Polsce dostępna jest tylko jedna wersja wyposażenia). To dość dużo w porównaniu z innymi autami segmentu C. Zapewne po kilku latach kwota ta nam się zwróci. Trzeba jednak brać pod uwagę żywotność baterii. Niewykluczone że po tym czasie konieczna będzie ich wymiana na nowe, a to z pewnością pociągnie za sobą spore wydatki. Kolejną sporną kwestią są możliwości tego auta. Każdy z nas przynajmniej kilka razy do roku pokonuje dystans dłuższy niż oferowane przez Nissana 199 kilometrów. Oczywiście jeżeli kiedyś stacje szybkiego ładowania będą ogólnodostępne, przynajmniej na części stacji benzynowych, możliwe będzie pokonywanie długich tras autem elektrycznym. Jednak obecnie punktów takich jest naprawdę niewiele, co dyskwalifikuje pojazdy elektryczne w kategorii podróżowania. Zakup takiego samochodu ma sens, gdy dysponujemy drugim autem zasilanym w konwencjonalny sposób. Z kolei nie każdy może sobie pozwolić na wydanie około 130 tysięcy złotych na dodatkowe auto.

Biorąc pod uwagę przemieszczanie się jedynie po mieście, przy założeniu pokonywania dziennie od stu, do stu kilkudziesięciu kilometrów, Leaf sprawdza się znakomicie. Jest wygodny, dobrze się prowadzi i jest w stanie poruszać się dynamiczniej niż wózek golfowy. Nieduże gabaryty sprzyjają parkowaniu w zatłoczonych miastach. Wnętrze jest komfortowe i wyposażone w niezbędne multimedia. Samochody elektryczne to przyszłość motoryzacji, czy nam się to podoba czy nie. Z pewnością w ciągu najbliższych lat pojawi się ich jeszcze więcej. Tymczasem Leaf przeciera szlaki dla swoich następców. I robi to nadzwyczaj dobrze.



Zdjęcia udostępnione dzięki współpracy z portalem Młoda RP Moto
Autorzy: Maciej Gis oraz Adam Kowalczyk

środa, 2 kwietnia 2014

Monster X Tour - KONKURS!


Uwaga!


 Mam przyjemność zaprosić Was na organizowany przeze mnie na portalu MłodaRPmoto



KONKURS !!!



Do wygrania Dwuosobowe zaproszenie na Monster X Tour w łódzkiej Atlas Arenie!





1 czerwca, akurat na dzień dziecka (w końcu w każdym maniaku motoryzacji drzemie dzieciak, jedynie zabawki zmieniliśmy na nieco większe) macie szanse na własne oczy obejrzeć to niesamowite show! Kilkutonowe Monster Trucki, ryk silników, hektolitry spalonej benzyny, adrenalina i nie nadająca się do opisania ilość zabawy. A to wszystko w zasięgu Waszej ręki!


ZADANIE KONKURSOWE:




NIECODZIENNA PRZYGODA OFF-ROAD'OWA”





Chcielibyśmy, abyście opisali nam swoje ciekawe historie związane z off-road'em. Nie ważne czy jeździłeś crossem za małolata i gonił Cię leśniczy, męcząc quada po torze zgubiłeś wszystkie cztery koła, utopiłeś terenówkę w bagnie myśląc, że uda się z niej zrobić amfibię, czy na rowerze downhill'owym zjeżdżałeś z niemal pionowego zbocza a z krzaków wyskoczył Ci ktoś przebrany za smerfa. A może Twoim off-road'em jest bieganie w kąpielówkach i płetwach po pas w błocie? Nie ważne! Opiszcie nam co zabawnego/interesującego/nietypowego przydarzyło Wam się w off-road'owej scenerii. My jako redakcja, też mamy dużą styczność z błotem i taplaniu w nim mechanicznych pojazdów, więc wiemy jakie niewiarygodne historie potrafią się przydarzyć.


ODPOWIEDZI:



Odpowiedzi udzielajcie na stronie konkursu: MłodaRPmoto - KONKURS. Tam też znajdziecie dokładne zasady i regulamin.



Dwuosobowe zaproszenie na największe show z udziałem Monster Trucków na świecie, jest w zasięgu Waszej ręki. To czy chcecie być tam z nami, zależy już tylko od Was. Życzymy przypływu weny twórczej, która przyda się przy opisywaniu Waszej niesamowitej przygody off-road'owej. Z niecierpliwością czekamy na Wasze historie.



Do zobaczenia w łódzkiej Atlas Arenie, już 1 czerwca 2014!



Nie zapomnijcie polajkować naszego fan page'a na Facebooku – dzięki temu będziecie na bieżąco z konkursem i innymi niespodziankami jakie dla Was przygotowaliśmy –> FB: MłodaRPmoto

Monster X Tour

MONSTER X TOUR

Monster Truck Entertainment



Ryk silników o ogromnej mocy, hektolitry spalonego paliwa, niewiarygodne akrobacje i dziesiątki miażdżonych wraków aut.

Już w czerwcu odbędzie się druga edycja Monster X Tour w Polsce. To z pewnością najmocniejsza i największa impreza motoryzacyjna tego roku! Już w czerwcu łódzka Atlas Arena, krakowski Stadion Cracovii i wrocławski Stadion Wrocław, staną się epicentrum motorowej rozrywki. Wszystko za sprawą największych i najlepszych Monster Trucków świata. W samych tylko Stanach Zjednoczonych, wydarzenie to podziwia blisko siedemset tysięcy fanów podczas 80 takich imprez w roku. My będziemy mieli aż trzy okazje do podziwiania zmagań aut o kołach wyższych od niejednego mężczyzny.




Zobaczycie niesamowite kilkutonowe samochody, które będą ze sobą zaciekle rywalizować podczas ekstremalnych wyścigów i zawodów freestyle. Przekonacie się na własne oczy, jak wysoko potrafią wybijać się w powietrze. Sprawdzicie co dzieje się z osobówkami, które dostaną się pod ich olbrzymie opony oraz jak szybko i swobodnie potrafią szaleć na dwóch kółkach.

Wydarzenie to będzie też nie lada gratką dla fanów Freestyle Motocross'u. Oczy publiczności będą cieszyć zapierające dech w piersiach powietrzne akrobacje najlepszych na świecie motocyklowych kaskaderów z FMX Stunt Riders oraz pokazy nieustraszonych quadowców z częstochowskiej grupy Speed Quad.



Już za kilka miesięcy w sercach wielkich miast ziemia zadrży pod naporem dziesiątek ton stali. Motoryzacyjne potwory zbudzą się ze snu, wypełniając całą okolicę zatrważającym rykiem silników o ogromnej mocy. Zapach spalin, huk zgniatanych pod naporem Monster Trucków osobówek i mnóstwo zabawy dla Fanów motoryzacji.

Już w czerwcu 2014 roku odbędzie się kolejna edycja Monster X Tour w Polsce, która realizowana jest przez największego niezależnego producenta wydarzeń sportów motorowych w USA - Monster Truck Entertainment!


Gdzie poczujecie ten zew adrenaliny?



1.06.2014 - ŁÓDŹ, Atlas Arena

Show godz. 13.00
Pit Party 11:00-12:30

Show godz. 18:00
Pit Party 16:00-17:30

7.06.2014 – KRAKÓW, Stadion Cracovii


Show godz. 13.00
Pit Party 11:00-12:30

Show godz. 19:00
Pit Party 17:00-18:30


14.06.2014 – WROCŁAW, Stadion Wrocław

Show godz. 15.00
Pit Party 13:00-14:30



Przed każdym show odbędzie się PIT PARTY – czas kiedy możecie poznać kierowców, zdobyć ich autografy i zrobić sobie zdjęcie z gigantycznymi Monster Truckami! Każdy, kto nabędzie bilet VIP będzie miał okazję podziwiać z bliska kultowe ciężarówki w parku maszyn. To doskonała okazja dla wszystkich fanów motoryzacji do zapoznania się z budową tych potworów, zrobienia sobie zdjęcia przy ponad 1,5 metrowych oponach, zdobycia autografów zawodników, czy porozmawiania z mechanikami odpowiedzialnymi za ich sprawne funkcjonowanie. 



Od Forda F-250 po wielkie monstrum


Pierwszy monster truck powstał w 1974 roku – jego konstruktor Bob Chandler zbudował go na bazie  swojego pick-upa F-250 i nazwał BIGFOOT. W ciągu kilku lat auto stało się sławne w całych Stanach, a sam Chandler znalazł wielu naśladowców, którzy podobnie jak on, zajęli się konstruowaniem aut-gigantów. Od połowy lat 80. zaczęto organizować zawody i pokazy monster trucków w całej Ameryce.

Dzisiejsze monster trucki zdecydowanie różnią się od swoich „przodków” – są szybsze, wytrzymalsze, a ich konstrukcja znacznie bardziej skomplikowana. Najistotniejsze jest bezpieczeństwo kierowców – pokazy należą do ryzykownych, wywrotki i kraksy zdarzają się dość często – dlatego każde auto musi być wyposażone (na wzór samochodów wyścigowych) w klatkę bezpieczeństwa chroniącą kabinę przed zmiażdżeniem. Innym bardzo ważnym elementem jest zawieszenie – musi być jednocześnie lekkie, jak i odporne na ogromne obciążenia powstające m.in. podczas skoków z ramp oraz innych ewolucji. Napędzane metanolem silniki tych potężnych pojazdów, osiągające do 1500 koni mechanicznych mocy, umożliwiają kierowcom wykonywanie widowiskowych akrobacji, które gwarantują niesamowite wrażenia i ekstremalne emocje dla publiczności.

Zawody monster trucków są w Stanach Zjednoczonych nazywane „wrestlingiem sportów motorowych”, co świadczy o ich ogromnej i niesłabnącej od 3 dekad popularności. Mimo że w Europie zagościły zdecydowanie później, publiczność starego kontynentu zdążyła już je pokochać.

Adrenalina, warkot wielkich silników, zapach hektolitrów spalonej benzyny oraz widok zmiażdżonych wraków samochodów to coś, co na pewno spodoba się każdemu miłośnikowi mocnych wrażeń!


Ty też możesz tam być!

Przygotowuję dla Was specjalną niespodziankę, która z pewnością ucieszy niejednego Fana motoryzacji. Przekonacie się o tym już wkrótce!


wtorek, 1 kwietnia 2014

TEST: Alfa Romeo Giulietta 2.0 JTDm

fot. Maciej Gis

Stworzona by być piękną


Alfa Romeo jest firmą z ponad stuletnią tradycją. Słynie z aut sportowych i wyścigowych, przyspieszających bieg krwi w żyłach kierowcy wprost proporcjonalnie do wzrostu obrotów silnika. Może nie wszystkie modele włoskiej marki wpisują się w ten kanon piękna, ale Alfa od zawsze kojarzyła się z autem o groźnym wyglądzie. Ten ostry agresywny przód dostrzegany we wstecznym lusterku wzbudzał szacunek zmuszając do pokory i zjechania na prawy pas. Włoscy wojownicy przez lata podbijali ulice na całym świecie a ich dewizą były perfekcja wykonania, doskonałe osiągi i wzbudzające respekt i podziw sylwetki. Co się zatem stało? Najpierw w 2008 roku pojawiło się MiTo o wyglądzie uroczego samochodowego bobasa, a dwa lata później jego większa siostra – Giulietta, następczyni popularnego modelu 147. W jakim kierunku zmierza polityka włoskiej firmy? Czy w myśl kampanii reklamowej Fiata „Drive Friendly” zakładającej rezygnację z agresywnych „wyrazów twarzy” a propagandę aut wyglądających sympatycznie i plastusiowo, Alfa zrobiła dokładnie to samo? Stworzyła auta o sercach potwora, a wyglądach gumisia?

fot. Maciej Gis

O ile MiTo od pierwszej chwili jest narowiste i pełne energii niczym mały szczeniak, Giulietta jest inna. Stateczna, dostojna, elegancka. Mimo, że pod maską testowego egzemplarza drzemał najmocniejszy diesel w gamie włoskiej firmy, nie było mi dane poczuć jego potencjału. Mowa tu o jednostce 2.0 JTDm generującej moc 170 koni mechanicznych i 350 Nm momentu obrotowego. To dużo zważywszy na masę własną wynoszącą 1395 kilogramów, zwłaszcza, że Giulietta przyspiesza od zera do setki w niecałe 8 sekund. Nie potrafię więc określić co poszło nie tak. Teoretycznie, patrząc na takie parametry pojazdu i wiedząc, że będzie to Alfa Romeo, podskoczylibyśmy z radości myśląc, że już za moment będziemy mieli do czynienia z nieprzeciętnym, charakternym i dynamicznym autem. Tymczasem otrzymujemy spokój i niczym nie zmąconą wykwintność. W całej swojej przewidywalności Giulietta nie jest jednak ani odrobinę nudna. Ona po prostu jest już dużą dziewczynką, a nie dzieckiem, które wiecznie chce się bawić. Mocy z pewnością jej nie brakuje, prowadzi się pewnie z należytą dla Włochów precyzją, lecz jednak brak jej tej zadziorności, na którą tak bardzo liczyłam.

fot. Maciej Gis

Podobnie jak w mniejszym bracie, Giulietta również jest wyposażona w system DNA. Jego nazwa pochodzi od pierwszych liter trybów pracy jakie są do wyboru (Dynamic, Normal i All Wheater). System ten wpływa na pracę poszczególnych mechanizmów, między innymi układu kierowniczego i hamulcowego, oraz zawieszenia. Wpływa on też na charakterystykę pracy silnika i skrzyni biegów. Tryb Normal jest domyślny i najbardziej ekonomiczny. Układ kierowniczy pracuje stosunkowo lekko, a gwałtowniejsze przyspieszanie jest odczuwalne dopiero po „mocnym” wciśnięciu pedału gazu. Jest to idealny tryb do jazdy po mieście, czy spokojnej podróży w trasie. Tryb Dynamic budzi pełen potencjał Giulietty, zmuszając ją do dynamicznej jazdy. Pedał przyspieszania jest o wiele bardziej czuły, a układ kierowniczy pracuje znacznie ciężej, przez co prowadzenie auta można określić jako bardziej precyzyjne. Według producenta w trybie Dynamic zmieniają się „nastawy” zawieszenia na nieco sztywniejsze oraz zmniejszona zostaje ingerencja systemów wspomagających kierowcę (VDC oraz ASR).  Trzeci tryb, czyli All Wheater, jest przewidziany do pracy w trudnych warunkach drogowych, na przykład podczas jazdy zaśnieżonymi zimą drogami. W tym trybie ułatwione jest prowadzenie auta, zmniejszona jest reakcja na wciskanie pedału gazu, oraz łagodzona na wciśnięcie pedału hamulca. Dodatkowo zwiększa się czułość systemów wspomagających kierowcę.

fot. Maciej Gis

W kwestii wyglądu zewnętrznego, Giulietta spełnia wszystkie założenia w myśl których została stworzona. Wyznaczając nowe standardy w dziedzinie 5-cio drzwiowych hatchback’ów, jej sylwetka znacząco odbiega od innych aut segmentu C. Dynamiczna linia, 18-calowe alufelgi o klasycznym dla Alfy Romeo kształcie pięciu podków i charakterystyczny kształt grilla, tworzą stylową całość, obok której nie sposób przejść obojętnie. Wrażenie z tyłu pojazdu potęgują dodatkowo aerodynamiczny spoiler zintegrowany z tylną klapą oraz dwie końcówki wydechów rozmieszczone po dwóch stronach zderzaka. Tylne reflektory wykonane w technologii LED wyglądają niczym baranie rogi, dając w efekcie końcowym piękny dynamiczny tył, który sprawia, że optycznie auto wydaje się być bardzo niskie. Z boku również młodsza siostra MiTo prezentuje się nadzwyczaj godnie. Dość muskularna sylwetka jest delikatnie przerwana subtelnym przetłoczeniem biegnącym od przedniego reflektora przez nadkole do drzwi kierowcy. Tam w okolicy klamki na chwilę zanika, by zaraz powrócić w blasku chwały i poprzez tylne drzwi zdecydowanie pobiec ku tylnemu reflektorowi tworząc idealnie zintegrowaną całość. Tradycyjnie dla firmy z Turynu, klamka tylnych drzwi umyka naszej uwadze, będąc dyskretnie ukrytą obok szyby. Po zachwytach nad jej uroczym włoskim profilem i niezaprzeczalnej urodzie tylnej części auta, przychodzi rozczarowanie jakim jest front. Zapewne ile na tym świecie osób tyle opinii. Jedno jednak jest pewne – koło żadnej Alfy Romeo nie przejdziemy obojętnie. Może wzbudzić nasz zachwyt lub niechęć, lecz z pewnością wizualnie wywoła w nas skrajne emocje. Niestety ja należę do tej grupy osób, której przód Giulietty nie przypada do gustu. Przednie reflektory są równie „wyłupiaste” jak w mniejszym MiTo. Jednak o ile w jej starszym bracie całość tworzy pociesznego plastusia, o tyle w Giuliet’cie nijak nie pasują mi one do całokształtu. Trzy czwarte samochodu jest dynamiczne, a przód znów jest pocieszny. Mocno zaokrąglone reflektory również wykonane w technologii LED, moim zdaniem kompletnie nie pasują do ogólnego wizerunku Giulietty. Trójkątny grill wraz z przetłoczeniami na masce będącymi jego przedłużeniami oraz tablica rejestracyjna umieszczona z boku zderzaka, to znaki charakterystyczne dla włoskiej marki. Gdyby tylko te reflektory były bardziej kanciaste, może nie rodem z japońskich aut sportowych, ale gdyby po prostu osoba projektująca je pokusiła się o odrobinę więcej finezji, patrzylibyśmy na auto niezaprzeczalnie piękne.

fot. Maciej Gis

Wnętrze – jak to u Włochów – jest skrajnie perfekcyjne. Testowy egzemplarz wyposażony był w pół-skórzane fotele, które precyzją wykonania i oferowanym komfortem z pewnością przewyższają liczne skórzane siedzenia z aut klasy premium. Subtelne przeszycie czerwoną nitką jest dostrzegalne praktycznie wszędzie, od kierownicy, przez dywaniki, aż po obszycie mieszka drążka zmiany biegów. Nadaje to wnętrzu sportowego i dynamicznego charakteru. Na konsoli środkowej, znajdują się przyciski odpowiedzialne za sterowanie multimediami i nawigacją satelitarną. Muszę jednak przyznać, że obsługa systemowa Giulietty pozostawia wiele do życzenia i gdyby ktoś postanowił napisać instrukcję wyłącznie do obsługi jej interfejsu, zajęłaby ona ładnych kilkanaście stron. Przycisków i funkcji jest dość dużo i niestety daleko im do intuicyjności. Poniżej mamy do dyspozycji trzy pokrętła służące do sterowania nawiewem i klimatyzacją, a powyżej ciekłokrystaliczny wysuwany ekran. Co do niego (choć może to wina systemu operacyjnego odpowiedzialnego za sprawną pracę multimediów) mam jednak pewne zastrzeżenia. W pewnym momencie ekran po prostu wyłączył się w pozycji wysuniętej i tak został. Nie pomogło wyłączenie zapłonu, ani próby ponownego uruchomienia multimediów. Gdy już się poddałam martwiąc się czy aby czegoś nie zepsułam, ekran nagle ożył i pracował bez zarzutu do końca testów. Do dziś nie jestem w stanie wyjaśnić dlaczego taka sytuacja miała miejsce. Ciekawą opcją dostępną na ekranie (gdy działa) jest funkcja wizualizacji pracy turbiny (przy pracy w trybie Dynamic). Ukazuje ona dwa ruchome suwaki, jeden z nich pokazuje wskazania doładowania turbosprężarki (w barach), a drugi procentowy aktualnie wykorzystywany potencjał mocy silnika. W temacie wnętrza jest jedna rzecz niezaprzeczalnie łącząca MiTo z Giuliettą – kierownica. Duża jak w ciężarówce, twarda i plastikowa w dotyku. 

fot. Maciej Gis
fot. Maciej Gis
fot. Maciej Gis

Reasumując: gdyby nie przednie reflektory, Giulietta jest bez wątpienia pięknym samochodem. Wnętrze emanuje perfekcją i precyzją wykonania. Silnik jest dobrą jednostką napędową, lecz nie ma w sobie takiego potencjału jakiego bym od niej oczekiwała. Trzeba by się zastanowić jakie to auto ma być. Nie narowiste ani nie dzikie. Raczej spokojne, dostojne, przyjemne w prowadzeniu. Ona taka jest. Cóż, najwidoczniej Giulietta została stworzona po to, by być piękną.


fot. Maciej Gis



Zdjęcia udostępnione dzięki współpracy z portalem Młoda RP Moto