sobota, 12 lipca 2014

Wakacyjny niezbędnik kierowcy




Choć kalendarzowe lato dopiero się rozpoczęło, to słońce i słupki rtęci mknące do góry wskazują, że wiosna jest już tylko wspomnieniem. Oznacza to, że rozpoczyna się sezon wakacji i urlopów, a wraz z tym wyjazdów i podróży.

fot. www.neotravel.pl

Doskonale wiemy, że jadąc nad morze pakujemy ręcznik i klapki. W góry – wygodne buty, a pod namiot – karimatę i spray na owady. Olejek do opalania, bluzę (bo przecież może być zimno), parasol (bo może padać), choć może peleryna byłaby lepsza… Dobra, weźmy obie. W tym całym ferworze wakacyjnego pakowania walizek, staramy się nie zapomnieć niczego. Jednak oczywiście zgodnie z prawem Murphy’ego, po wyjechaniu z domu stwierdzimy, że czegoś zapomnieliśmy. Rzadko kiedy pamiętamy, by sprawdzić czy nasze auto jest odpowiednio wyposażone w dłuższą podróż.


WYPOSAŻENIE OBOWIĄZKOWE


fot. wypozyczalniasamochodowwarszawa.pl
Każdy kierowca wie (lub przynajmniej powinien wiedzieć) co zawsze obowiązkowo musi znajdować się w jego aucie. Mowa tu o apteczce, gaśnicy i trójkącie ostrzegawczym. Są to przedmioty na tyle istotne, że ich brak uniemożliwi nam pomyślne przejście badania technicznego. Warto jednak przed dłuższą podróżą dla pewności sprawdzić datę ważności gaśnicy oraz stan techniczny trójkąta ostrzegawczego. Również apteczka często ma ładnych kilka lat i nawet nie wiemy co się w niej znajduje. Sprawdzenie czy na pewno mamy w niej jałowe opatrunki, plaster, jednorazowe rękawiczki, gazę czy chustę służącą w razie potrzeby jako temblak, zajmie nam dosłownie chwilę. Oczywiście życzę wszystkim aby apteczka nigdy się nie przydała. Jednak w razie nagłej potrzeby dobrze jest być wyposażonym w odpowiedni sprzęt.

fot. trojkaty.pl
BEZPIECZEŃSTWO

Kamizelka odblaskowa choć w Polsce nie jest nieodzownym elementem wyposażenia samochodu, pomoże nam zapewnić sobie bezpieczeństwo. Niezależnie od tego czy będziemy świadkami wypadku i przyjdzie nam zabezpieczać miejsce zdarzenia, czy będziemy zmieniali koło na poboczu, kamizelka sprawi, że będziemy widoczni z daleka. Inni kierowcy w porę nas zauważą i z pewnością zwolnią. Dzięki temu może też ktoś przyjdzie nam z pomocą. Nie od dziś wiadomo, że żółty fluorescencyjny kolor kojarzy się z sytuacją wymagającą pomocy, bądź zachowania szczególnej ostrożności.

(NIE)ZBĘDNIK KIEROWCY


Istnieje pewna grupa narzędzi i akcesoriów, których obecność w naszym aucie nie jest obowiązkowa. Jednak sytuacja wygląda inaczej, jeśli mówimy o codziennym dojeżdżaniu do pracy te kilka, bądź kilkanaście kilometrów, a inaczej jeśli przed nami trasa o długości kilkuset kilometrów. W pierwszej sytuacji jeśli nasze auto ulegnie awarii, nawet drobnej, zawsze możemy zadzwonić po pomoc, choćby w postaci szwagra. Nie każda bowiem usterka wymaga wzywania lawety i sztabu wykwalifikowanych mechaników. Będąc w znanej okolicy, w miarę sprawnie możemy dotrzeć do domu, warsztatu, bądź samodzielnie opanować sytuację. Jednak jeśli nie znamy okolicy i jesteśmy zdani sami na siebie, a z pomocnych akcesoriów mamy jedynie papierek po batoniku i buty żony, które przecież „zgubiła i nie wie gdzie są”, sytuacja przybiera mniej radosne barwy. Każdy ma w domu jakąś starą i zapomnianą torbę, która świetnie sprawdzi się jako wakacyjny garażowy niezbędnik. Postaram się przybliżyć, co w takiej torbie dobrze jest umieścić, zwłaszcza przed dłuższą podróżą. 

Bezpieczniki
fot. conrad.pl

Wyobraźmy sobie sytuację – jesteśmy w trasie. Leje. I nagle nasze wycieraczki odmawiają współpracy. Zjeżdżamy najbliższym zjazdem, stajemy gdziekolwiek i co wtedy? Oczywiście przyczyna może leżeć na przykład po stronie przekaźnika sterującego wycieraczkami, ale największe prawdopodobieństwo wskazuje właśnie na bezpiecznik. Skrzynkę z nimi znajdziemy z reguły pod kierownicą (ukrytą pod klapką) a drugą – pod maską, w okolicach komputera sterującego. Zestaw bezpieczników o różnych oporach (bowiem bezpiecznik od wycieraczek może być inny niż ten – przykładowo – od ogrzewania tylnej szyby czy wentylatora chłodnicy) kupimy na większych stacjach benzynowych, lub w sklepach z akcesoriami elektrycznymi bądź motoryzacyjnymi za kilkanaście złotych. Może nam to popłacić w wyżej wymienionej sytuacji. Zamiast czekać aż ulewa ustąpi, w ciągu kilku chwil wymieniamy bezpiecznik i możemy kontynuować podróż.


Klucz, śrubokręt i kombinerki
fot. trmotor.pl

Podstawowe klucze płasko-oczkowe – 10, 12 i 13, mogą nam uratować urlop. Wystarczy wyobrazić sobie sytuację, gdy poluzuje się śruba mocująca klemę na akumulatorze. Auto nagle zgaśnie, radio przestanie grać, a rozrusznik nie będzie miał najmniejszego zamiaru pobudzić silnika do życia. Bez klucza nic nie zdziałamy, ale jeśli w naszym bagażniku będziemy mieli niepozorną płaską dziesiątkę, dokręcimy winowajcę i z uśmiechem będziemy mogli kontynuować podróż. To samo tyczy się śrubokręta, choćby płaskiego i małych kombinerek, które w razie potrzeby mogą posłużyć nam jako obcinaczki. Te wszystkie akcesoria to wydatek niespełna 50 złotych, a znajdziemy je w każdym sklepie narzędziowym czy markecie budowlanym.

Plastic-fantastic
fot. tunery.tv

Przydatne mogą się również okazać plastikowe akcesoria, takie jak taśma izolacyjna i opaski zaciskowe, popularnie nazywane „trytkami”. Za ich pomocą poradzimy sobie z przetartym kablem, oderwaną dolną osłoną silnika, bądź czymkolwiek wymagającym przywiązania bądź przyklejenia do czegoś innego.


Kable rozruchowe
fot. warsztatkubusia.pl

Niby jest to przedmiot rzadko używany, ale czasem jednak może się przydać. Niezależnie czy akurat nasze auto będzie potrzebowało cudzego prądu, czy też my będziemy chcieli wyratować z opresji kogoś stojącego na poboczu. Na rynku jest dostępnych wiele ich rodzajów różniących się opornością czy długością. Między innymi te parametry decydują o ich cenie, która zwykle wynosi od 20 do nawet 150 złotych.


Rękawice i koc
fot. sklepy24.pl

Grube rękawice, które kupimy w każdym sklepie z artykułami do majsterkowania za kilka złotych, mogą nam pomóc uchronić dłonie przed brudem i potencjalnym skaleczeniem. Również stary podarty koc zamiast trafić na śmietnik, może wylądować w kącie garażu, aby towarzyszyć nam w dalszych podróżach. W końcu w razie sytuacji, gdy zajdzie potrzeba położenia się na ziemi w celu naprawy czegoś pod autem, lepiej położyć się na kocu, choćby starym i poplamionym, niż na gołej, nie zawsze czystej i suchej ziemi.


Linka holownicza
fot. masterled.pl

Może się zdarzyć, że awaria, która przytrafi nam się w trasie okaże się niemożliwa do samodzielnego naprawienia. Choćby nawet sam Chuck Norris przybył nam z pomocą, to nic nie zdziałamy. Zachodzi wtedy konieczność doprowadzenia auta do najbliższego warsztatu samochodowego. Oczywiście jeżeli mamy wykupiony pakiet ubezpieczenia Assistance, możemy zadzwonić po auto-lawetę, która zawiezie nas do serwisu. Jednak może się okazać, że mieszkaniec pobliskiego miasteczka, który się nad nami zlitował zatrzymując się niosąc pomoc, zna warsztat oddalony o parę kilometrów od miejsca zdarzenia. Czy w takiej sytuacji warto czekać kilka, a czasem nawet kilkanaście godzin na pomoc drogową stojąc na poboczu? Czasem lepiej wziąć sprawy w swoje ręce i poprosić uczynnego człowieka o holowanie. Za pomocą linki holowniczej (ważne aby była to lina właśnie o takim przeznaczeniu, używanie do tego celu na przykład pasów transportowych może się bardzo źle skończyć) łączymy oba auta. Dobrze jest wówczas przekazać kierownicę w najbardziej doświadczone ręce, holowanie pojazdów wymaga bowiem pełnego skupienia i umiejętności. Po pierwsze ważne jest, aby samochody poruszały się z prędkością do 30 km/h (w terenie zabudowanym) lub 60 km/h (poza terenem zabudowanym). Drugą kwestią jest napięcie liny, która nie może luźno ciągnąć się po asfalcie. Ważnym aspektem jest płynność ruszania, przyspieszania oraz hamowania,. Obaj kierowcy powinni być w pełni skupieni, jednak zwłaszcza ten kierujący pojazdem holowanym. Rzeczą o której nie wszyscy kierowcy wiedzą, jest zakaz używania świateł awaryjnych podczas holowania pojazdów. Zamiast tego za tylną szybą powinniśmy umieścić trójkąt ostrzegawczy, aby informować innych uczestników ruchu drogowego o nietypowej sytuacji. Jest to szczególnie ważne na drogach autostradowych i szybkiego ruchu, kiedy inne samochody poruszają się znacznie szybciej od nas.

Jak widać nie ma tego dużo, wyciągnięta z dna szafy stara torba nie będzie ważyła tony, ani nie zajmie pół bagażnika. Te kilka przydatnych przedmiotów może pomóc kierowcy uporać się z drobnymi usterkami we własnym zakresie. Na pewno zapewni też spokój ducha, dając duże prawdopodobieństwo opanowania sytuacji. W końcu o ile lepiej „zepsuć się” będąc wyposażonym w odpowiedni sprzęt, niż tylko w parasol i szpilki małżonki.


poniedziałek, 12 maja 2014

TEST: Citroen C4 Picasso



Gdy kilkanaście lat temu rodzinne mini vany wkroczyły na rynek motoryzacyjny, ich założeniem była przede wszystkim duża ładowność i możliwość przewiezienia trójki dzieci, zakupów, wersalki i psa. Daleko było im do nowoczesności czy luksusu. Nie cechowała ich wysoka jakość wykonania wnętrza, atrakcyjny wygląd zewnętrzny, czy funkcje mające nam ułatwiać życie. Były jedynie użytecznymi autami dla przysłowiowych „kur domowych”. Z czasem mini vany ewoluowały jak wszystkie inne segmenty motoryzacyjne. Było to powiązane z postępem technicznym. Rodzinne auta stawały się coraz bezpieczniejsze a przy tym coraz bardziej… nijakie. Aż w końcu nastał dzień, w którym wszystko się zmieniło. Kusi mnie by powiedzieć, że nieledwie odkurzacz stał się urządzeniem zaawansowanym niczym R2D2 z Gwiezdnych Wojen. Tego dnia z fabryki Citroena wyjechał model C4 Picasso, zmieniając dotychczasowy pogląd na mini vany.



Kluczową sprawą, są wszechobecne systemy elektroniczne i multimedia. Zaraz za zaawansowaniem technologicznym, stoi komfort podróżowania i bezpieczeństwo. Nie zapominajmy również o perfekcyjnym wykonaniu i wciąż dużej ładowności. Czy to na pewno wciąż samochód dla matki trójki dzieci?

W kwestii wyglądu zewnętrznego, model C4 Picasso nie wydaje się być tak duży jak jest w rzeczywistości. Patrząc na profil tego auta, widzimy krótki przód, następnie dwie pary dużych i masywnych drzwi, a to wszystko zakończone jest bardzo krótkim tyłem. Gdy jednak wsiądziemy do środka, ciężko nie zadziwić się przestrzenią jaką oferuje ten francuski samochód. Przednia część kabiny pasażerskiej jest mocno przeszklona. Praktycznym rozwiązaniem jest umieszczenie okienek w miejscu gdzie standardowo znajduje się słupek A. Znacznie poprawia to widoczność i sprawia, że w porę zauważymy na przykład pieszego, który nierozważnie wtargnie na jezdnię. C4 Picasso jest również wyposażony w panoramiczną przednią szybę zachodzącą lekko na dach, której powierzchnia wynosi aż 2 metry kwadratowe. Zaletą dla mnie są przesłonki umożliwiające odsłonięcie bądź zasłonięcie górnej części szyby. Jednak o ile w Oplu Zafirze przesłona ta była tylko jedna, co zmuszało kierowcę i pasażera do ustawienia jej w jednej pozycji, Citroen wyposażył model C4 Picasso w dwie, niezależnie zasuwane przesłony. Dzięki temu pasażer i kierowca mogą indywidualnie dopasować tą konfigurację do swoich potrzeb. Wrażenie otwartej przestrzeni potęguje szklany dach, który w słoneczne dni doświetli zarówno przedni jak i tylny rząd siedzeń. Jest on możliwy do zasłonięcia za pomocą elektronicznie sterowanej rolety, którą możemy ustawić w pięciu położeniach. Jest ona jednak wykonana z cienkiego, niemal bibuło-podobnego materiału, przez co mocno przepuszcza światło. Moim zdaniem lepiej byłoby, gdyby roleta była nieprzezroczysta, lecz to tylko kwestia gustu. 




Pierwszym co rzuciło mi się w oczy, gdy otworzyłam drzwi do Citroena C4 Picasso, były… czarne dywaniki z odblaskową lamówką. Niby mała, nic nie znacząca rzecz, ale trzeba przyznać, że wygląda to atrakcyjnie. Fotele są obszyte czarną tapicerką z szarymi skórzanymi wstawkami na siedzisku i oparciu. Podejrzewam, że ma to zapobiec przecieraniu i „mechaceniu” się tapicerki w jej newralgicznych punktach. Przednie fotele są bardzo wygodne i mają ciekawe zagłówki. Są co prawda nieco twarde, ale zapewniają bardzo dobre trzymanie boczne naszych głów podczas jazdy. Miałam okazję przekonać się o ich praktyczności, gdy podróżując jako pasażerka ucięłam sobie krótką drzemkę. Z reguły nawet 15-minutowe „przycięcie komara” w samochodzie skutkuje u mnie bólem karku. Tu nic takiego nie miało miejsca, więc (jako, że jestem strasznym śpiochem) za to daję „Cytrynce” ogromnego plusa. Dodatkowym atutem jest to, że oba przednie fotele są nie tylko podgrzewane, ale również mają funkcję masażu. Tą drugą cechę możemy uznać za wyjątkową, ponieważ do tej pory masaż w trakcie jazdy był luksusem dostępnym tylko dla kierowcy i to jedynie w autach klasy premium. Dodatkowo oba fotele wyposażone są w podłokietniki. Rozwiązaniem, z którym spotkałam się po raz pierwszy, jest elektronicznie wysuwany podnóżek w fotelu pasażera. Sprzyja to wygodzie podczas podróży, jednak powinniśmy być ostrożni przy otwieraniu schowka. Gdy nasze nogi odpoczywają na wspomnianym podnóżku a my zapragniemy otworzyć schowek, całkiem mocno uderzymy się jego klapką w piszczele. Co mnie jednak zadziwiło, wśród wszechobecnej w tym aucie elektroniki, fotele są jednak sterowane manualnie. 


 
 


O ile przedni rząd siedzeń jest bardzo komfortowy, to niestety ciężko powiedzieć to o tylnym, mimo że oferuje on sporo miejsca. Miejsce standardowej kanapy zastąpiły trzy wąskie foteliki. Celowo użyłam zdrobnienia, ponieważ nie można ich raczej uznać za wygodne dla dorosłych osób, raczej zostały zaprojektowane z myślą o dzieciach. Są niezbyt dobrze wyprofilowane, wąskie, twarde i jeśli przed zajęciem miejsca nie podniesiemy zagłówka, to będzie się on uporczywie wbijał między nasze łopatki, jakby chciał na nas nakrzyczeć żebyśmy się nie garbili. Plusem jest to, że każde z tylnych siedzeń ma własne szyny, więc możemy je ustawić w dowolnej konfiguracji. Jak na mini vana przystało, wewnątrz auta mamy do dyspozycji bardzo dużo schowków i przegródek. O dziwo w jednym z nich (umieszczonych pod konsolą środkową), poza standardową zapalniczką i wejściem AUX, swoje miejsca znalazły również nie jedna (jak jest to powszechnie spotykane) ale dwie wtyczki USB. Nie mogło również zabraknąć stojaków na kubki.



Ogólnie wnętrze Citroena C4 Picasso prezentuje się dość luksusowo. Aczkolwiek przez cały czas testów nie mogłam sobie przypomnieć, co przypominają mi kratki od nawiewu. S-klasę? A może BMW? Mają podłużny kształt i wykończone są metalową obwódką. Można powiedzieć, że ten motyw jest wszechobecny wewnątrz auta. Metalowe subtelne wstawki dostrzegamy niemal wszędzie: od klamek i obwódki wokół drążka skrzyni biegów, przez deskę rozdzielczą, aż po wstawki na kierownicy. Trzeba przyznać, że nadaje to wnętrzu tego rodzinnego auta czegoś na kształt luksusowego charakteru. Ciekawym dodatkiem, który z pewnością docenią rodzice, jest dodatkowe wsteczne lusterko, umożliwiające obserwowanie pociech rozrabiających na tylnej kanapie.


Skoro przebrnęłam przez opis przestronności wnętrza i jego wygody, nadszedł czas na opis systemów i multimediów. Od razu uprzedzam, że jest ich aż tyle, że z pewnością będzie to najdłuższy akapit tego testu.

Zacznijmy od zegarów. Ogromny wyświetlacz jest umieszczony centralnie, we wnęce na szaro czarnej, klasycznej desce rozdzielczej. Po jego lewej stronie mamy elektroniczny prędkościomierz. A po prawej? Co nam się podoba! Obrotomierz, nawigację, radio, a nawet zdjęcia. Nie wydaje mi się, aby było to wybitnie dobrym rozwiązaniem. Po pierwsze dlatego, że spojrzenie na wskaźnik prędkości wymaga znaczącego oderwania wzroku od drogi. A po drugie znajduje się na nim zbyt dużo rzeczy rozpraszających uwagę kierowcy. Poniżej znajduje się drugi, nieco mniejszy wyświetlacz, którym sterujemy za pomocą dotykowych przycisków umieszczonych dookoła. Sam ekran również jest dotykowy. Prawdę mówiąc jeżeli chodzi o interfejs multimediów, to niestety daleko mu do intuicyjności. Przycisków i funkcji jest naprawdę dużo, wręcz ciężko się odnaleźć w tym skomputeryzowanym światku. Uruchomienie czegokolwiek wymaga poświęcenia dużej ilości uwagi, co podczas prowadzenia auta nie jest raczej zbyt wskazane. Ogromnym minusem dla mnie, jest brak manualnego sterowania nawiewem i klimatyzacją. Aby „dostać” się do tych funkcji musimy odnaleźć niewielki dotykowy guzik na panelu środkowym, który wyświetli nam funkcje ogrzewania i chłodzenia na dolnym wyświetlaczu. Zmiana intensywności nawiewu bądź jego temperatury, również odbywa się za pomocą dotykowych przycisków umieszczonych na ekranie. 


Jeśli chodzi o kierownicę, to też jest ona istnym centrum dowodzenia nad elektroniką w aucie. Znajdują się na niej przyciski od sterowania tempomatem, telefonem, radiem i multimediami oraz funkcją automatycznego parkowania, która sprawdza się nadzwyczaj dobrze. Dzięki elektronice, C4 Picasso sam zaparkuje prostopadle, ale również równolegle. Gdy zobaczymy wolne miejsce, wciskamy na kierownicy przycisk P. Gdy system będzie gotowy do pracy, włączamy kierunkowskaz w tę stronę po której znajduje się nasze miejsce i z prędkością do 20 km/h przejeżdżamy wzdłuż niego, aby kamery oceniły jego wielkość. Jeśli miejsce okaże się wystarczająco duże, puszczamy kierownicę i operując jedynie gazem i hamulcem perfekcyjnie parkujemy równolegle do krawężnika. Sprawnie działający system nie dość, że pomoże nam zaparkować w najciaśniejszym miejscu, to pomoże nam również z niego wyjechać. Wracając do kierownicy, mimo wielu znajdujących się na niej przycisków, nie jest ona zbyt duża. Dobrze leży w dłoniach i jest wykonana z twardego, aczkolwiek bardzo przyjemnego w dotyku materiału. Wspomniany tempomat jest wyposażony w bardzo ciekawą i moim zdaniem przydatną funkcję. Gdy podróżujemy z ustaloną przez nas prędkością, a na pasie przed nami pojawi się samochód, kamera umieszczona w przednim zderzaku wykrywa go i ocenia jego odległość od naszego pojazdu. Gdy kierowca nie wykona żadnej reakcji, Citroen sam zwolni i wyrówna prędkość do auta przed nami, zachowując bezpieczny odstęp. Gdy zmienimy pas aby go wyprzedzić, system sam zacznie płynnie przyspieszać do poprzednio zadanej prędkości. Uważam, że ta funkcja jest naprawdę przydatna i z pewnością znacząco przyczynia się do zwiększenia bezpieczeństwa podczas podróży.



Citroen C4 Picasso jest jednak wyposażony w pewien system, którego przeznaczenia nijak nie jestem w stanie zrozumieć. Mowa tu o napinaniu pasów bezpieczeństwa. Jedziemy sobie spokojnie, ze stałą prędkością, nic się nie dzieje, a tu nagle pas zaczyna wibrować naciągając się, niczym wąż chcący nas udusić. Rozumiałabym gdyby funkcja ta uruchamiała się podczas gwałtownego hamowania, ale żeby ot tak na prostej drodze przy stałej prędkości?! To jednak nie jedyna jego wada. Gdy wyjeżdżałam z drogi podporządkowanej, zatrzymałam się aby zobaczyć, czy na drodze głównej nie ma samochodów, którym musiałabym ustąpić pierwszeństwa. Po mojej prawej stronie na rogu ulicy znajdował się budynek, więc – chcąc nie chcąc – musiałam pochylić się do przodu. A Citroen mi na to „Dokąd to?! Siedź!”. Musiałam oprzeć się o oparcie, po czym powoli wychylić się do przodu. Wówczas czujność „Cytrynki” została uśpiona a ja spokojnie mogłam włączyć się do ruchu. Do dziś nie jestem w stanie zrozumieć „co poeta miał na myśli” montując ten system.


Z dodatkowych funkcji, mniej zaawansowanych aby poświęcać im cały akapit, jest między innymi kamera cofania, która sprawuje się nadzwyczaj dobrze. Dodatkowo po wrzuceniu biegu wstecznego boczne lusterka obniżają się „patrząc” w ziemię, co ułatwia zawracanie i parkowanie przy krawężniku. Citroen C4 Picasso jest wyposażony w bardzo sprawnie działający system kamer, zarówno ukazujących nam co dzieje się za pojazdem, jak również oferujący widok auta od góry. Liczne czujniki parkowania zarówno z przodu jak i z tyłu pojazdu, również bardzo ułatwiają kierowcy życie. Elektronicznie odbywa się zaciąganie hamulca ręcznego, które (z nieznanych mi przyczyn) powoduje mało komfortowe szarpnięcie. A właśnie! Skoro dotarłam do ręcznego. Gdy go nie zaciągniemy i otworzymy drzwi kierowcy, rozlegnie się taki alarm jaki zapewne towarzyszy zbyt dużemu stężeniu dwutlenku węgla w łodzi podwodnej. Dodatkowym atutem jest system „hands-free”, który podejrzewam docenią przede wszystkim panie. Kluczyk będzie mógł spokojnie spoczywać w przepastnych głębinach ich torebek, a mimo to bez problemu uruchomią, zamkną lub otworzą samochód. Również na system nagłośnieniowy nie mamy prawa narzekać. Zestaw audio firmy JBL sprawuje się bardzo dobrze, a dźwięk płynący z głośników jest czysty i wysokiej jakości.  


Za napędzanie tego ważącego zaledwie 1470 kilogramów auta, odpowiedzialny jest silnik benzynowy 1.6 THP i mocy 156 koni mechanicznych (240 Nm). Jednostka ta pozwala na rozpędzenie rodzinnego auta do „setki” w czasie około 9 sekund. To dobry wynik, jednak muszę przyznać, że zużycie paliwa jest wprost zatrważające. Rozumiem, że jest to duże auto o aerodynamice lodówki, ale zużycie na poziomie 9 l/100 km w mieście, i to przy bardzo oszczędnej jeździe, to jednak lekka przesada. Na przekór moim nadziejom, w trasie nie jest wcale dużo lepiej. Podczas jazdy z prędkością autostradową (130 km/h) komputer pokładowy ukazuje zużycie na poziomie 8,4 l/100 km. Jeżeli zwolnimy do 100 kilometrów na godzinę, to przy włączonym tempomacie jesteśmy w stanie osiągnąć wynik bliski 7 litrów. To zdecydowanie zbyt dużo jak na rodzinne auto, które wcale nie powala osiągami. Wiem, że Citroen oferuje w swojej gamie silnikowej modelu C4 Picasso silniki wysokoprężne. Choć nie miałam przyjemności testować tego modelu z taką jednostką, jestem niemal pewna, że pod tym względem sprawował by się znacznie lepiej. Przy tym oferując wyższy moment obrotowy, co sprzyjałoby podróżowaniu z ciężkim bagażem i dużą ilością pasażerów.



Manualna, sześciostopniowa skrzynia biegów pracuje poprawnie, nie powinniśmy od niej oczekiwać precyzji rodem ze skrzyń DSG. Jednak przy przełączaniu na przykład z trójki na czwórkę, czułam się jakby moja prawa ręka musiała pokonać drogę nieledwie z Gdyni do Zakopanego. Poza tym sam moment „wbicia” biegu nieco się przeciąga, powodując zastanowienie „wskoczył ten bieg, czy nie?”. O Citroenach można mówić różne rzeczy, jednak tłumienie zawieszenia to istna bajka. Do najsztywniejszych to auto nie należy, co jest niestety odczuwalne przy ostrzejszych zakrętach, jednak tłumienie nierówności naszych Polskich dróg to marzenie. Dodatkową zaletą jest pneumatyczne zawieszenie tylnej osi (dostępne niestety jedynie w najdroższej wersji wyposażenia), zapewniające stały prześwit pod samochodem, niezależnie od przewożonej ilości osób czy bagażu.


Powracając do wyglądu zewnętrznego, model C4 Picasso jest z pewnością najprzystojniejszym w swojej klasie. Nie jest „nadmuchany” (jak to niestety w większości bywa w przypadku mini vanów) i ma ładną sylwetkę, choć daleko jej do opływowości. Jednak muszę przyznać, że różnica pomiędzy przodem a tyłem jest niczym z dwóch różnych epok. Z przodu mamy aż 6 reflektorów. Najwyżej umiejscowione są światła do jazdy dziennej wykonane w technologii LED. Poniżej znajdują się właściwe światła mijania, oraz reflektory służące doświetlaniu zakrętów. Wreszcie w dolnej partii zderzaka swoje miejsce znalazły światła przeciwmgłowe. Prawdę mówiąc dla mnie to nieco za dużo. Fakt, nadaje to autu wygląd bardzo nowoczesny, lecz idąc z duchem czasu, inżynierowie francuskiej marki, chyba chcieli wyprzedzić konstruktorów Audi. Zamiast logicznie zintegrować światła mijania z dziennymi, co stworzyłoby naprawdę apetyczną całość, C4 Picasso wygląda jakby Citroen koniecznie chciał prześcignąć niemiecką markę. Moim zdaniem efekt końcowy jest mocno przekombinowany. Jednak (na szczęście) francuscy inżynierowie pozostali przy klasycznym grillu składającym się z dwóch chromowanych pasków, który pośrodku auta tworzy znaczek marki. A co z tyłem? Wygląda tak, jakby ktoś projektujący przód wyzbył się wszystkich finezyjnych pomysłów i na tył nie starczyło mu kreatywności. Z tyłu bowiem, mamy klasyczne „żarówkowe” reflektory, rodem sprzed 20 lat. Nie wyglądają źle, po prostu wśród wszechobecnej w tym aucie nowoczesności wyglądają nieco skromnie i wręcz ascetycznie. Skoro jesteśmy przy tylnej części pojazdu, na odrobinę uwagi zasługuje również bagażnik. A tu jednak „Cytrynka” wywołuje małe rozczarowanie, mimo drzwi wielkości bramy garażowej. Jak na duże rodzinne auto przystało, pojemność bagażnika wynosi 500 litrów, jednak próg załadunkowy jest dość długi, co może utrudniać umieszczanie w nim bagaży. Najbogatsza wersja wyposażenia oferuje jednak możliwość elektronicznego obniżania progu załadunkowego, co może znacznie ten proces ułatwić.





Niestety ciężko mi ocenić ten samochód. Z pewnością jest pojemny i przestronny, wygląd zewnętrzny jak na mini vana możemy uznać za dość atrakcyjny a multimediów nie powstydziłby się z pewnością niejeden samochód klasy premium. Jednak dla kogo jest ten samochód? Dla jednej osoby do miasta – z pewnością nie. Do wożenia dzieci – tak, dopóki nie skończą 12 lat i nie wyrosną z tylnych foteli. Dla zapracowanych „kur domowych” – czy „kura domowa” potrzebuje aż tylu systemów i multimediów, w których naprawdę ciężko się odnaleźć? Jest to z pewnością dobre auto i jeżeli ktoś poszukuje środka transportu tego typu, to na Citroenie C4 Picasso z pewnością się nie zawiedzie.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Monster X Tour - KONKURS! (2. edycja)


Uwaga!

Zapraszam na DRUGĄ EDYCJĘ KONKURSU na portalu MłodaRPmoto



Tym razem do wygrania Dwuosobowe zaproszenie na Monster X Tour w Krakowie!

7 czerwca na stadionie Cracovii, będziecie mogli obejrzeć drugą odsłonę tegorocznej imprezy pełnej benzyny, ryku silników i gigantycznych aut-potworów.

ZADANIE KONKURSOWE:


TWÓJ WYMARZONY SAMOCHÓD”

Ze względu na to, że zadanie w pierwszej edycji naszego konkursu dotyczyło wyłącznie off-road'u, postanowiliśmy tym razem dać się wykazać wszystkim maniakom motoryzacji. Napiszcie nam, jaki jest Wasz wymarzony/ulubiony samochód. Taki na widok którego macie ochotę podskoczyć z radości, a Wasza zazdrość o właściciela osiąga apogeum. Nie ważne czy jest to auto, którym ktoś kiedyś dał się Wam przejechać, a może to potwór który na co dzień spogląda na Was z plakatu nad łóżkiem, lub z okładki Top Gear'a? A może to Wasz wyśniony projekt auta, które macie, ale z przyczyn logistycznych nie wygląda (jeszcze!) tak jak byście chcieli. A może zwyczajnie być to auto, które widzieliście na ulicy i z miejsca powiedzieliście sobie „Mój ci on!”. W kreatywny sposób napiszcie nam, dlaczego akurat to auto chcielibyście mieć w swoim garażu.

ODPOWIEDZI:


Odpowiedzi udzielajcie na stronie konkursu: MłodaRPmoto - KONKURS (2. edycja). Tam też znajdziecie dokładne zasady i regulamin.

Życzę przypływu weny twórczej, która przyda się przy opisywaniu zawartości Waszego wymarzonego garażu. Z niecierpliwością czekamy na Wasze marzenia.

Już dziś zaplanujcie sobie drugi weekend czerwca, aby spędzić go w towarzystwie Monster Trucków, świetnych kierowców i hektolitrów spalonej benzyny. Dwuosobowe zaproszenie na Monster X Tour 7 czerwca w Krakowie, czeka na Was!


Nie zapomnijcie polajkować naszego fan page'a na Facebooku – dzięki temu będziecie na bieżąco z konkursem i innymi niespodziankami jakie dla Was przygotowaliśmy –> FB: MłodaRPmoto

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Motoryzacyjne paskudy


Najbrzydsze z najbrzydszych


Zainspirowana postem Beboka (–> U Beboka), postanowiłam stworzyć zestawienie moim zdaniem najbrzydszych „dzieł” motoryzacyjnych naszych czasów. Wszyscy wiemy, że auta są różne. Jedne nam się podobają, drugie są nam obojętne, trzecie najchętniej byśmy zepchnęli z mostu do Wisły. Te co nam się nie podobają, zachwycają kogoś innego etc. Jak to mówią: o gustach się nie dyskutuje. Ale jako że każdy ma prawo mieć swoje zdanie, to proszę bardzo – moje zestawienie pt. „Motoryzacyjna paskuda

1. Fiat Multipla

No a jak by inaczej! Może i jest to auto użytkowe, może i jest praktyczne, ale jest przy tym tak potwornie i nieludzko paskudne, że o ja pierdziu... A ten pasek pod przednią szybą, w którym umieszczone są reflektory, wygląda jak pulchna dziewczyna w za ciasnych biodrówkach. Baleron -.-'

Fiat Multipla 2002

2. Nissan Juke

W zasadzie pomysł małego SUV'a nawet mi się podoba, ale w moim przypadku dyskwalifikują go przednie reflektory :/ Dlaczego one wystają poza obrys nadwozia?!

Nissan Juke 2011


3.Chevrolet Spark

Co.. to.. w ogóle... jest...? Dlaczego ten samochód jest wielkości wersalki, a mimo to jest wyższy niż szerszy? Za każdym razem gdy za nim jadę czuję się lekko zdegustowana. Nowy model jeszcze jako tako broni honoru marki, stare egzemplarze powinny zniknąć (nawet na stronie NetCarShow ich nie ma! A tam przecież jest wszystko!).

Chevrolet Spark 2009

4. Subaru Impreza WRX 

Niech mi ktoś wyzna... Dlaczego kultowa japońska marka, która w zasadzie w całej swojej karierze, nie popełniła żadnej wpadki motoryzacyjnej (no, może poza wersją bug eye, która nie powala urodą), postanowiła wypuścić na rynek auto wyglądające jak Daewoo Lanos? Boże, czy Ty to widzisz?... 

Subaru Impreza 2009


5. Mercedes CLA

Zaraz pewnie będzie krzyk i publiczny lincz. Już więc tłumaczę co ten niemiecki cud techniki robi wśród motoryzacyjnych paskud. Przód – piękny, groźny, agresywny, dynamiczny. Tył? Auto królowej śniegu, które szofer nieopatrznie postawił na słońcu. Tylne reflektory sprawiają, że CLA wydaje się być lodowo-bezowym tortem, który powinien przebywać w chłodni, a z sobie tylko znanych przyczyn wygrzewał się na słońcu.

Mercedes CLA 2014

6. Fiat 500 L

O ile zwykła „pięćsetka” jest potwornie babska, niemęska, nieco ciapowata i słodka, to 500 L jest totalną pomyłką! Toż to nieślubne dziecko Fiata Pandy i (również niezbyt pięknego) Countryman'a!

Fiat 500 L 2013


7. Volkswagen New Beetle

Tak, ja – fanatyczna wielbicielka VAG'a, twierdzę, że pierwszy Beetle jest paskudny. A mówienie o nim jako o następcy Garbatego traktuję jak herezję i z ludźmi o takich poglądach nie rozmawiam. Ten samochód ma w środku uchwyt na wazon! W życiu by mi do głowy nie przyszło, żeby wozić w swoim aucie kwiatki. Pomijam już fakt, że patrząc na jego zarys sylwetki, ciężko stwierdzić gdzie jest przód a gdzie tył. Tak chyba nie powinno być. VW na szczęście się postarał, nowy Beetle jest już o niebo lepszy.

Volkswagen New Beetle 2005

8. Honda Civic Type S

Mimo że moja mama choruje na to auto, to mi to kosmiczne jajko nijak nie przypada do gustu. Wygląda jak gąbczaste jajko, które pod wpływem pędu powietrza rozpłaszczyło sobie nieco przód, całą masę koncentrując na zadku. Nie wspominając już o trójkątnych wydechach, które są fajne, jeśli tam faktycznie są, a nie zasłaniają je plastikowe atrapy, jak to ma miejsce w niektórych wersjach.

Honda Civic Type S 2007

9. Porsche Panamera

Jeśli stać Cię na Porsche i koniecznie musi być to Porsche, to po co Ci ono? Żeby zapier***ać! A do tego sedan nie jest potrzebny. Wystarczyłaby mała zgrabna Carrera, a tu klops! Upośledzony szerszeń. Jedyny plus (aczkolwiek spotkamy to też w Carrera'ch) za elektronicznie wysuwany przy określonej prędkości spoiler. Tak fajnie się rozkłada na boki, że kiedyś w trasie goniłam za panem, żeby sobie właśnie na ten spoilerek popatrzeć.

Porsche Panamera 2010


10. Bugatti Veyron

Zaraz znów podniesie się krzyk. Ale niestety. W żadnym wypadku nie odbieram mu perfekcyjnego prowadzenia i bycia najszybszym samochodem na świecie (choć podobno ostatnio coś go prześcignęło). Zdaję sobie sprawę, że jego kształty są dokładnie obliczone tak, aby mógł pędzić ten pierdyliard kilometrów na godzinę. Lecz mimo to patrząc na wygląd zewnętrzny, jest po prostu brzydki. Przepraszam.

Bugatti Veyron 2009


To by było na tyle, jeśli coś jeszcze narodzi się w mojej szalonej głowie, to zrobię aktualizację. A tymczasem szykuję się do przygotowania podobnego zestawienia perełek motoryzacyjnych.

środa, 16 kwietnia 2014

Miłość od drugiego wejrzenia - Lexus IS 300h

Od nienawiści do miłości, czyli historia prawdziwa pewnego samochodu, którego nie lubiłam z fotela pasażera, a pokochałam z miejsca kierowcy.

Dziś krótki (aczkolwiek zobaczymy co z tego wyjdzie) post, będący głównie osobistymi przemyśleniami na temat pewnego samochodu, trochę o parkowaniu i panu z cateringu. Ot tak, po to jest blog.

Zaczęło się od możliwości przejażdżki Lexusem IS 300 w wersji hybrydowej. O teście nie może tu być mowy, ot miałam towarzyszyć pewnemu Panu w dostarczeniu tego auta z punktu A do punktu B, zahaczając po drodze o kilka mniejszych podpunktów. Kiedy wsiadłam do środka, jedynym pozytywnym akcentem był wygodny fotel. Poza nim stara „siódemka” może pochwalić się ładniejszym wnętrzem. Fakt, bajerów i elektroniki „Lex'owi” nie brak, jednak jak dla mnie jest zbyt old school'owy i to wcale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Lubię stare samochody tylko, że model IS 300 wcale taki nie jest. Po prostu chyba jest to samochód dla starszego dziadka. Faceta, którego dopadł kryzys wieku średniego, ale wciąż jest człowiekiem starej daty i jakoś nie przepada za neonami i wszechobecnymi w nowych samochodach bajerami. Trochę mi się to gryzie – nowoczesny i agresywny wygląd zewnętrzny, połączony ze stonowanym „dziadkowym” wnętrzem. Wracając do tematu, gdy mój Towarzysz zjechał na przystanek, spytałam co robi. Usłyszałam: „Teraz Ty prowadzisz”. Przyznam szczerze, że jakoś mi się specjalnie nie chciało. Bo nieładny w środku, bo nie taki, bo niefajnie silnik pracuje, bo mi się nie podoba. Bo nie! Jestem kobietą, czasem mogę sobie pozwolić na tak beznadziejny argument. Ale jako że Lexus wyposażony był w skrzynię automatyczną (od jakiś dwóch tygodni, które notorycznie spędzam w korkach, marudzę że pojeździłabym automatem) to wzruszyłam ramionami i przesiadłam się za kółko. No ok, jadę. Nic specjalnego, cztery koła i jeździ, wielkie mi co… Jest jednak w tym aucie takie nieduże magiczne pokrętęłko, które w czarodziejski sposób wywala nam z elektronicznego wyświetlacza mało męski wskaźnik ECO-coś-tam, ukazując rasowy obrotomierz wyskalowany do 8 tysięcy obrotów. „Noo... Lex'ie, wreszcie zaczynasz mówić do rzeczy…” pomyślałam wciskając pedał gazu ile się tylko dało. I nagle zaczęło być fajnie! 


Mimo początkowej niechęci, muszę przyznać, że pod względem technologicznym to auto jest dla mnie wręcz idealne. Automatyczna przekładnia współpracuje tak gładko, że prawdę mówiąc nie chciało mi się nawet używać łopatek. O ile Peugeot, którym miałam przyjemność jeździć kilka miesięcy temu, bez wspomagania się łopatkami spał jak suseł i chlał paliwo jak smok, „Lex” zmienia biegi dokładnie wtedy kiedy chcę. Nie mam pojęcia jak to się dzieję, czyta w myślach, czy co? Dodatkowo przy „ciśnięciu” niemal ile fabryka dała, zużycie paliwa wynosi 9.1 l/100 km. Czy to na pewno nadal 180-konna limuzyna? Nie wiem ile ma do setki, nie wiem ile waży, nie o tym jest ten post. Gdybym pisała typowy test, to musiałabym pewnie poświęcić ze trzy akapity na dane techniczne, objętości bagażnika (weszły trzy kartony proszków do prania, dwa wiadra nawozu do trawy i jeszcze bym wsadziła małego hipopotama) i takie pierdoły. Ale jako że mój romans z tym autem trwał zaledwie kilka godzin, to popiszę sobie tylko o nim. Bo tak.

Silnik. Obecny! 2.5 litra pod maską, małe elektryczne coś (wyjęte zapewne z miksera) z tyłu. Jeździ. Napęd elektryczny jest włączony stale (no, chyba że stoimy), „benzyniak” dołącza wtedy, gdy prąd solo nie daje rady (czyli w asadzie cały czas, który spędziłam za kółkiem). Jak ja mogłam powiedzieć, że on brzydko brzmi?! On cudownie wyje ciągnięty niemal do czerwonego pola! Aż jeździłam z uchylonym oknem, by nasycić uszy tym bulgotem. Kto by pomyślał, że rzędowa czwórka może bulgotać?


Jeżdżę sobie tak po mieście, załatwiamy różne sprawy, robię za drivera. I nagle patrzę… szykana. Pierwszy zakręt lekki w lewo i zaraz przejście w prawy. No to gaz! A IS zrobił coś dziwnego. Zamiast nadrzucić tyłkiem jak rasowy tył-napęd, to on cały jakby przesunął się w bok. Nie wiem czemu, było to dziwne. Trzeba by nim pewnie trochę podriftować, żeby zobaczyć co potrafi. Ale co tam, i tak jest fajny!

Lexus IS 300h to naprawdę duże auto. Jak to zaparkować pod moim wydziałem? Co z teorią, że student to biedny obywatel, skoro pod moją państwową uczelnię z roku na rok przyjeżdża coraz więcej samochodów? I to często nie byle jakich, Mercedesy, BMW, modele mniej ekskluzywnych marek, ale wciąż niemal nowe? Co mi do tego kto czym jeździ… Ale tam nie ma gdzie parkować! Weź sobie przyjedź na zajęcia na 12 (bo wykłady nieobowiązkowe a na 8 wstać ciężko, „pójdę za tydzień”) to o zacnym miejscu można sobie tylko pomarzyć. No ale o dziwo jakieś się znalazło (i to bliżej niż kilometr od gmachu mojej szanownej uczelni). Trochę wąsko, ale tyłem da radę (tak, jestem babą i nienawidzę parkować przodem, zawsze robię to na kilka razy, a tyłem rach-ciach i gotowe). A może nie da rady? Dobra, są kamerki, najwyżej będzie „pipczeć”. No i się udało. „Lex” ma bardzo fajnie działającą tylną kamerkę (nie wiem o co chodzi z tymi kamerkami, w jednych samochodach można całkowicie na niej polegać i gapiąc się w sam ekran możemy wyczuć cały samochód, a w innych mieć ją w nosie i parkować plebejsko na lusterka, z użyciem kamerki można sobie co najwyżej wjechać w słup).

Teraz coś o stereotypach. Małolata w takim aucie (nie wyglądam na swój wiek, pewnie za X lat mi to zaprocentuje). Albo córeczka bogatego tatusia. Albo dziewczyna gangstera, który sprzedał 20 kilo koksu i kupił kobiecie ładne auto. No cóż. To mówiącym spojrzeniem obdarzył mnie pan z Yarisa gdy zwróciłam mu uwagę. Droga jednokierunkowa, wąska, po prawej zaparkowane auta, po lewej chodnik. Od czasu do czasu na tym chodniku, ktoś na chwilkę sobie przycupnął autem. I nagle pan w dwudrzwiowym Yarisie – pod skosem, okrakiem, połowa auta na chodniku, połowa na ulicy. Nosz kur… cze. To się wychylam do pana przez okno, bo się kręci coś przy tym wozidle, i mówię, że może by tak stanął po ludzku bo przejechać się nie da. A on mi na to, że on tylko na chwilkę z cateringiem. To mu mówię „Panie, co za różnica z czym, drogę pan blokujesz!”. Usłyszałam tylko pogardliwe „Z prawej ma pani jeszcze trochę miejsca”, zanurkował w bagażniku swojej Toyoty po czym w zorganizowanym pośpiechu oddalił się dzierżąc jakieś pudło. No cóż, kroczek po kroczku „Lex” się przecisnął „na lusterka”. Za mną jechał stary dostawczak. Duży. Ciekawe czy czekał na pana z cateringu, czy poszedł taranem.

Inna dziwna sytuacja. Jak to mawia mój kolega „kitą szłem przez miasto”, pas środkowy a skręcić trzeba w lewo. Grzecznie kierunkowskaz, rzut oka w lusterko a na lewym pasie wojujący pan w Passacie. Gdy tylko wywęszył moje plany zmiany pasa, niemal zrównał się swoim autem z moim i blokuje (cóż to za dziwny trend?!). Lecz gdy Passat z „Lex'em” stanęli łeb w łeb, ABS (Absolutny Brak Szyi) spojrzał na mnie przybierając najbardziej męską minę tego tygodnia, z lewą ręką nonszalancko zapartą o górną część kierownicy i… nagle zrobił głupią minę. No przykro mi proszę pana, ale miał pan dość dziwny wyraz twarzy. Po czym wcisnął hamulec z taką siłą, że o mało nie wybił sobie zębów o kierownicę. Tak bardzo chciał wpuścić babę w drogim samochodzie. Nie wiem dlaczego… Jakoś w moim Golfie się to nie zdarza. Czyżbym dziś wyglądała aż tak ładnie? :P

Wszystko co dobre szybko się kończy. Po kilku upojnych godzinach spędzonych w aucie, którego środek mi się nadal bardzo nie podoba (niech zrobią ten samochód z wnętrzem nowego Audi, wtedy okradnę bank, żeby go mieć), przyszedł czas by odstawić go do zaplanowanego punktu B. Powiedzieliśmy sobie „pa pa”, ostatnie spojrzenie w piękne ledowe oczy i pora odejść. Oj smutek poczułam. To jeszcze nic. Godzinę później wsiadłam do pierdzikółkowatego Nissana. I wiecie co? Teraz jestem bardzo nieszczęśliwa…