wtorek, 17 września 2013

TEST: Nissan Patrol GR 3.0 Di


Nissan Patrol GR, 3.0 Di, rok 2002

 

fot. Adam Kowalczyk

       Na wstępie powiem, że Toyota RAV 4, Suzuki Samuraj, czy Volvo XC 90, to wbrew obiegowej opinii nie są samochody terenowe. Nazwijmy je raczej samochodami użytkowymi na różne rodzaje dróg. Ale spróbujcie tylko zabrać Samuraja w teren, to na pierwszym większym dołku wywrócicie się na bok. Mówiąc „auto terenowe”, miejmy na myśli samochód wielki i potężny, z kołami jak w traktorze, który na widok bagna aż podskoczy z radości. Samochód, który rzuci się niczym szczeniak rasy golden retriever w największe możliwe błoto z radosnym okrzykiem i przejedzie przez nie jak gorący nóż którym tniecie masło. Mówiąc „samochód terenowy” wyobrażamy sobie auto nieustraszone, toporne i brudne. Wyobrażamy sobie Nissana Patrola GR.

 
fot. Adam Kowalczyk
 
fot. Adam Kowalczyk

        Moja pierwsza myśl na widok tego samochodu to to, że jest wielki jak Księżyc. Myśl druga: jak to zaparkować? Na co dzień jeżdżę autem małym, które da się wcisnąć dosłownie wszędzie. Więc gdyby ktoś kazał mi zaparkować „Parcha” (tak pieszczotliwie nazywa go właściciel) pod supermarketem, gdzie połowa samochodów stoi pod skosem, okrakiem, a Mini Cooper zagina czasoprzestrzeń zajmując nieledwie trzy miejsca parkingowe, nie pozostałoby mi nic innego jak usiąść i płakać. Albo pojechać na koniec parkingu gdzie nikomu się nie chce szukać miejsc, w związku z czym zawsze jest tam pusto. Jednak nie jest to niemożliwe. Właściciel Patrola, którego miałam przyjemność testować (Patrola, nie właściciela ;)), nie raz pokazał mi, że da się zaparkować praktycznie wszędzie tam, gdzie ja postawię swojego Golfa. Fakt, wtedy czasem łatwiej byłoby wysiąść przez bagażnik, ale to szczegół. Nikt kto kupuje terenówkę, nie budzi się w nocy z krzykiem, że nie ma jak zaparkować. Kupując auto terenowe, takie jak jak Patrol, G-Klasa czy Land Rover, śnimy o błocie, dziurach i ścigającym nas ze strzelbą leśniczym.
       To nie znaczy, że nie wolno wam wyjechać na normalną drogę. Niesie to z sobą wiele plusów. Przede wszystkim, jesteście więksi od niemal wszystkiego co się z wami na tej drodze znajduje. Jeśli chcecie wyjechać z podporządkowanej na zakorkowaną ulicę, gdzie wszyscy patrzą na was z nienawiścią przyklejając się zderzakiem do bagażnika kolegi z przodu, wystarczy odrobinę wysunąć wielki Patrolowy pysk... Kierowcy na ogół mają instynkt samozachowawczy i to wystarczy, żebyście włączyli się do ruchu. Drugą zaletą z pewnością jest wysokość tego typu aut. Będziecie zawczasu wiedzieć o nadciągających z przeciwka potencjalnych kłopotach, albo zamiast kląć skąd tu u licha wziął się korek, będziecie przeklinać sierotę na światłach, która zapomniała gdzie ma jedynkę. Jazda nim to przyjemność podobna do jazdy na słoniu. O dynamice raczej zapomnijmy, w końcu 3-litrowy diesel musi jakoś rozpędzić te prawie 2 i pół tony. Zrywności konia wyścigowego nie ma się tu co spodziewać. Możemy stanąć na pedale gazu całym ciężarem, by obudzić drzemiące pod maską 160 koni, ale wtedy oczami wyobraźni zobaczycie wir w baku, a wskazówka od poziomu paliwa zacznie przejawiać niebezpieczną chęć do położenia się na czerwonym polu. Mimo wszystko 160 koni nadal będzie drzemać. Może z większym rykiem lekko się przebudzi, ale na pewno to stadko rumaków nie rzuci się ambitnie do przodu. Czy to wada? Chyba nie. Jeśli ktoś koniecznie chce doświadczać astronomicznych przeciążeń przy ruszaniu, z pewnością znajdzie lepszy sposób by wydać te 30-40 tysięcy (za tyle możemy kupić seryjny egzemplarz bez przeróbek). Jednak 380 Nm momentu obrotowego robi swoje w terenie.

fot. Adam Kowalczyk

       Na każdym rodzaju bezdroża, błota, bagna i różnych innych lepkich i grząskich nawierzchni, Patrol idzie jak lodołamacz. Wystarczy wprawiony kierowca obeznany z samochodem i nie ma dla niego drogi nie do pokonania. Jeżeli jednak planujecie taplać się w naprawdę głębokim błocie, dla bezpieczeństwa dobrze zainwestować w wyciągarki i zmianę zawieszenia, które zwiększy prześwit oraz kąty zejścia i natarcia. A jeśli jesteście amatorami w tym temacie (patrz: ja), bagna po pas lepiej odpuścić.
       Miałam przyjemność jeździć Patrolem i po drogach publicznych i po miejscach, które asfaltu nie widziały i nie zobaczą z pewnością przez najbliższe kilka stuleci. Jedyne co mnie zadziwiło, to fakt, że przejeżdżając przez wodę z prędkością większą niż ok. 40 km/h, cały ten syf leci wprost na przednią szybę. Nie rozumiem tego, kto to wymyślił... I jakim cudem kałuża, która na pierwszy rzut oka wygląda na głęboką do połowy łydki, jest w stanie wygenerować taką ilość wody, żeby ochlapać maskę, szybę i otwarty szyberdach. Ale to już pytanie do Matki Natury. Moje pytanie brzmi – co ktoś spieprzył z konstrukcją nadkoli, że fontanna, która z założenia powinna chlapać na boki podlewając okoliczne krzaki, podlewa szybę z taką intensywnością, że wycieraczki mimo pracy na najwyższych obrotach, nie zawsze nadążają ze zbieraniem nadmiaru wody. Wy w tym czasie próbujecie intuicyjnie jechać prosto modląc się, by żadne drzewo nie postanowiło wyskoczyć przed maskę i czekacie aż szyba na powrót nabierze przejrzystości. Inaczej ma się sprawa z gęstym gliniastym błotem. Jest ono widocznie lepiej wychowane od wody i grzecznie pozostaje w dolnych partiach pojazdu, fajdając wam tylko nadkola i drzwi do połowy w takim stopniu, że gdyby nie dach to nie wiedzielibyście jaki wasze auto ma kolor.
       Oblepiałam Patrola błotem i gliną zarówno za dnia jak i w nocy. I muszę przyznać, że w temacie oświetlenia skośnoocy panowie z Nissana naprawdę się popisali. W połączeniu z dwoma dodatkowymi, wielkimi jak talerze halogenami, ani razu nie stwierdziłam, że mi za ciemno. I mimo mojego pierwszego wrażenia, że jadę wspomnianym Księżycem i strachu, że nie ma takiej opcji bym zmieściła się pomiędzy te dwa drzewa, Patrol wciąga brzuch i lekko tylko zawadza o gałęzie. Zabawy było co niemiara. Biorąc pod uwagę moją miłość do motocykli off-road'owych, Patrol przypomniał mi nieco te beztroskie czasy, gdy chodziło tylko o to, kto bardziej oblepi się błotem. Jednak w temacie aut, których żywiołem jest off-road, jestem kompletnym laikiem, co niestety dało o sobie później znać. 
 
       Z bananem na twarzy jak u pięciolatka, wołając co chwilę „Ale fajnie!”, jeździłam po lesie wjeżdżając we wszystko, co choćby przypominało kałuże. Dzięki czujnemu umysłowi mojego Towarzysza udało mi się przejechać nawet przez te miejsca, na których widok cisnęły mi się na usta słowa, których dama zdecydowanie nie powinna wymawiać. Jednak się udawało, do czasu...
       Jadąc między polami, wypatrzyłam stado krów i narobiłam wrzasku, że chcę pogłaskać krowę. Na szczęście właściciel Patrola, który odważnie pozwolił mi poprowadzić swoje „maleństwo”, wybił mi ten pomysł z głowy twierdząc, że chyba mnie pogięło. Odpuściłam łaciate bydło i pojechaliśmy dalej. Ale na którymś z rzędu polu pasły się konie. Jeździłam konno przez ponad 10 lat, więc stwierdziłam, że tym razem nie odpuszczę. Odpięłam pasy, wyskoczyłam z samochodu i już byłam w połowie odległości do zwierzaka. Jak się po chwili okazało, rumak nie miał ochoty się ze mną integrować, co wyraźnie mi wytłumaczył gryząc mnie. Darujcie sobie kontakty z wiejską fauną, która podejrzewam toleruje tylko i wyłącznie własnego chłopa, od którego dostaje jeść - mam nauczkę na przyszłość. Obrażona na zębatego brutala, wskoczyłam do Parcha z nonszalanckim „nic mi nie jest”, wrzuciłam Drive i pojechaliśmy dalej. Z tych emocji jakoś zapomniałam o pasach. Mój Towarzysz od początku jechał bez pasów, bo co się może stać na polu. Za zakrętem ukazała się ogromna, błotnisto-bagnista kałuża. Oczy mi się zaświeciły, usłyszałam „Jedź! Tylko nie odpuszczaj gazu!”. Phi... Tyle to ja wiem... Pojechałam, i pożałowałam, że nie zapięłam tych pasów... Na dzień dobry kałuża uraczyła nas lekkim uskokiem, który spowodował utratę kontaktu między mną a siedzeniem (notabene bardzo komfortowym). Za miejscem gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę w górę poszły i nogi, tracąc kontakt z pedałem gazu. Parch postanowił się nie sprzeciwiać i zrobić to co chciałam, myśląc zapewne „Co ona robi? No dobra, niech ma...” i posłusznie zwolnił. Kiedy grawitacja zrobiła swoje i wróciłam na miejsce, z którego nie powinnam była się ruszać, wśród krzyków mojego Towarzysza „Gaz! Gaz! Gaz!”, z zapałem deptałam prawy pedał modląc się, by nie utknąć. Niestety na marne. Patrol stanął w miejscu mieląc wszystkimi czterema kołami i zapewne świetnie się przy tym bawiąc. Cóż, gdyby na siedzeniu pasażera siedział bazyliszek, już dawno byłabym kamiennym posągiem. I to z niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy. Ale jako, że nie był to bazyliszek, a wkur... zdenerwowany mężczyzna, który w tamtej chwili pewnie chciał wyjąć z bagażnika saperkę i zakopać mnie w tym błocie, zdecydowaliśmy, że zamienimy się miejscami. Niewiele to dało poza tym, że Nissan wygodniej ułożył się w lepkiej mazi czekając na rozwój wydarzeń. Ani łopata, ani podkładanie pod koła kamieni, patyków i różnych innych znalezionych przedmiotów, nie przyniosły zamierzonego rezultatu. Tak oto, ubłocona po pas leciałam przez wiochę w poszukiwaniu skorego do pomocy chłopa z orężem w postaci traktora. Na moje zbawienie, chłop taki się znalazł i po paru minutach Patrol już stał na stabilnym podłożu. 
 

  

 


       Taki był finał mojej błotnistej przygody, Jakie jest moje zdanie na temat tego auta? To świetny samochód, dostarczający mnóstwa frajdy nawet w niedoświadczonych rękach. Na dodatek jest użyteczny, bo wszędzie wjedzie mając na pokładzie nawet 7 osób (tyle przewidział producent, moim zdaniem jeśli się uprzemy, tuzin zmieścimy spokojnie). Jednak jeśli planujecie ambitniej podbijać dżunglę, lepiej zainwestujcie w wyciągarkę. Albo dwie... Ewentualnie cztery. I zapinajcie pasy!

2 komentarze: