poniedziałek, 27 stycznia 2014

Prąd nie tylko w gniazdku

Żródło: www.abb.com

Wśród całego mojego uwielbienia dla spalin, benzyny, smaru i ukochanego diesla klekoczącego pod maską mojego autka, zostałam posadzona za kierownicą… elektryka. Zaraz… To miał być test Nissana Leaf. Usiadłam przed komputerem i zaczęłam pisać. Nie narzucając sobie sztywnych ram pisania, spłodziłam pierwsze zdanie, po czym stwierdziłam, że skoro mam pomysł na zakończenie, to napiszę je od razu. Jakieś 4 tysiące znaków później stwierdziłam, że przesadziłam… Ale co mi tam! Test Leaf'a nie ucieknie. Dziś więc felieton pełen pytań i egzystencjalnych rozmyślań na temat elektryków, Czarnobyla i spódniczek z liści!


Muszę przyznać, że do samochodów elektrycznych mam nieco mieszane uczucia. Zgadzam się, że jeżeli dziennie pokonujemy tę samą trasę z domu do pracy, z pracy do sklepu, ze sklepu do domu i mieścimy się w tych stu-kilkudziesięciu kilometrach, to samochód elektryczny z punktu widzenia ekonomii, jak najbardziej ma sens. Tylko co w przypadku wyjazdu na wakacje, czy gdziekolwiek dalej? Czy wobec tego mamy mieć w garażu drugi „zapasowy” samochód zasilany etyliną bądź olejem napędowym? Czy raczej przerzucamy się na publiczne środki transportu? 

Drugi problem to dostępność stacji ładowania, oraz czas jego trwania. Gdy w naszym kopcącym aucie zapali się pomarańczowa irytująca lampka, po prostu podjeżdżamy pod dystrybutor, wtykamy pistolet w dziurę, 2 minuty i auto pełne – jedziemy dalej. Nawet jeżeli za X lat punkty ładowania pojazdów elektrycznych będą stały na każdej stacji benzynowej, to jednak czas, którego prąd potrzebuje by kablem wpełznąć do naszego jeżdżącego żelazka, wynosi około 40 minut. Stacje szybkiego ładowania jakie docelowo mają być montowane, podobno mają ładować 80% baterii w 15-30 minut. Jednak żyjemy w ciągłym biegu, nikt nie ma czasu o 7 rano sterczeć pół godziny na stacji, czekając aż będziemy mogli ruszyć w drogę. 

Kolejny aspekt to żywotność baterii. Przykładowo laptop, który codziennie jest rozładowywany i ładowany, po pewnym czasie „zdechnie” i bez stałego kontaktu z gniazdkiem elektrycznym nie będzie chciał współpracować. Możemy w nim wymienić baterię albo po prostu kupić nowy. Tylko akumulatory w samochodzie elektrycznym raczej nie kosztują tyle co nowy laptop. Niektórzy producenci aut elektrycznych oferują abonament na baterie, obiecując, że w przypadku ich zużycia nieodpłatnie wymienią je na nowe. Jednocześnie jednak zapewniają, że akumulatory wytrzymają całą eksploatację auta. To w co wierzyć? „Patrzcie! Nasz samochód jest super i nigdy się nie psuje!” a na dole strony drobnym druczkiem „A jeśli się zepsuje to za darmo Ci go naprawimy”. A potem zapewne jeszcze mniejszym druczkiem „Przez 5 lat trwania gwarancji”. Na dzień dzisiejszy nie jesteśmy w stanie powiedzieć jak to będzie wyglądało w praktyce, po prostu ta technologia jest jeszcze zbyt młoda.

I ostatnia kwestia – ekologia. Z punktu widzenie eksploatacji, samochód elektryczny jest zbawieniem dla naszego portfela. Faktem też jest, że możemy nakleić sobie na czoło plakietkę z zielonym listkiem i podpisem „Jestem EKO!”, ponieważ nie zanieczyszczamy środowiska. Tylko prąd, dzięki któremu się przemieszczamy, nie bierze się z powietrza. Ile zanieczyszczeń tak naprawdę wydzielą z siebie elektrownie by ten prąd wyprodukować? Zanim samochody elektryczne na dobre zadomowią się we współczesnym świecie, skończy nam się węgiel, a drewnem przecież nikt nie będzie palił. Ratunkiem byłyby elektrownie jądrowe. Wiele wysoce rozwiniętych państw produkuje prąd w ten właśnie sposób. U nas jeszcze wciąż czkawką odbija się Czarnobyl. Strach jest w pełni uzasadniony, w końcu było wielkie BUM!, które zostawiło po sobie trwałe ślady. Jednak technologia poszła naprzód, dziś wiemy więcej, mamy inteligentne maszyny, systemy, komputery, które pomogłyby zapobiec tragedii. 
 
Żródło: niezalezna.pl

Nie jesteśmy w stanie przewidzieć co będzie za 20, 30 czy za 100 lat. Z pewnością samochody elektryczne będą się rozwijać, zwiększając swój zasięg i minimalizując czas ładowania. Czy jednak bulgoczące, paliwożerne V8 odejdą w zapomnienie? Czy ekologia zabije kultowe auta? Czy zostaną tylko nieliczne egzemplarze, pod pokrowcami schowane w garażach prawdziwych pasjonatów? Co ze sportami motorowymi? W końcu elektryki już docierają do Formuły 1. Czy drifterzy również będą śmigać autami na prąd, a wszystkie 2JZ-ty, rzędowe szóstki czy V-dziesiątki skończą jako gustowne stoliki w salonach? Byłoby to przykre... Zastanawiam się też kiedy (a może czy w ogóle) wybuchnie wojna między „zielonymi” a „moto-maniakami”. Z czasem jedni zaczną patrzeć z nienawiścią na drugich. Ekolodzy będą wytykać palcami wszystko co ma wydech bo „zasmradza środowisko”, a pasjonaci będą narzekać na „zielonych”, że zaostrzają normy dotyczące składu spalin, wyniszczając tym samym środowisko motoryzacyjne. I tu mój apel – jeśli jesteś „eko”, masz fioła na punkcie matki natury i najchętniej chodziłbyś w spódniczce z liści, odczep się od tego gościa, który stację benzynową odwiedza 3 razy w tygodniu. I odwrotnie – jeżeli masz super auto, które kochasz niemal tak jak własną żonę, nie śmiej się z kierowców elektryków. Nie narzucajmy sobie nawzajem tego co mamy robić. Każdy z nas w pewien sposób szkodzi Ziemi, nawet zapalając światło czy włączając mikrofalówkę. Moglibyśmy wrócić do dziczy i zamieszkać w szałasach, ale nie starczyłoby nam dziczy by wszystkich pomieścić. 

Mój wniosek? Niech każdy robi to co mu się podoba i nie przejmuje się opinią innych. Przychodzi mi do głowy pewna anegdota. Pewnego dnia wnuczek przyszedł do swojego dziadka, żaląc się, że inne dzieci źle o nim mówią. Dziadek zaproponował eksperyment. Następnego dnia poszli na targ, chłopiec jechał na osiołku a dziadek szedł obok. Wokół ludzie marudzili „patrzcie, młody jedzie na osiołku a taki starszy człowiek idzie piechotą”. Następnego dnia role się odwróciły a ludzie szeptali „patrzcie, starszy człowiek jedzie na osiołku a młody dzieciak idzie obok”. Trzeciego dnia dziadek z wnuczkiem szli obok siebie prowadząc osiołka. Co usłyszeli? „Patrzcie, mają osiołka a na nim nie jeżdżą”. Tak też jest z samochodami elektrycznymi. Tak jest z całym otaczającym nas światem. Zawsze znajdzie się ktoś, komu coś nie pasuje. Dlatego po swojemu korzystajmy z życia i samochodów, zarówno tych zagrożonych wyginięciem jak i tych, które dopiero poznajemy. Może za parę lat stolik z V-ósemki będzie godną ozdobą niejednego salonu, ale dzisiaj jego miejsce jest pod maską, rwąc się do palenia gumy…

Żródło: http://itsthedriver.files.wordpress.com

sobota, 11 stycznia 2014

TEST: Skoda Octavia 1.8 TSI

Jest to już trzecia odsłona popularnej Octavii. W porównaniu do poprzednich modeli auto nieco urosło, i mimo że platformę podłogową dzieli z braćmi ze stajni VAG (m. in. z Golfem, A3 i Leonem), gabarytowo znacznie ich przewyższa. Na szczęście nie odbyło się to kosztem masy własnej, która wynosi jedynie 1255 kilogramów. Co ciekawe, dobierając parametry auta przed zakupem, mamy możliwość doinwestowania go w kwestii zawieszenia. Podstawowe modele tylną oś mają połączoną belką. Za stosowną opłatą, możemy zamówić niezależne, wielowahaczowe zawieszenie, znacznie poprawiające komfort podczas jazdy.
 



W temacie wnętrza, nowa Octavia wzbudza podziw. Przyzwyczajona do nieco ascetycznego wizerunku Skody byłam nieźle zaskoczona. Mimo moich wcześniejszych testów Fabii Scout i wysiadywania fotela pasażera w Rapidzie, wnętrze Octavii jest znacznie bardziej ekskluzywne. Elektrycznie sterowane we wszystkich możliwych płaszczyznach podgrzewane fotele, duży dotykowy ekran pośrodku, komputer pokładowy, wszystkie te detale nadają Skodzie bardzo nowoczesnego charakteru. Wnętrze jest naprawdę przytulne i przestronne. Drugi rząd siedzeń oferuje dużo miejsca na nogi i pozwala wygodnie się rozsiąść, bez obaw o dyskomfort nawet po dłuższej jeździe. A długa podróż z dużym bagażem Octavii nie straszna, bagażnik bowiem ma pojemność aż 590 litrów, czyli o 40 l więcej od poprzedniej wersji. Dodatkowym atutem są podgrzewane tylne fotele. A'propos podgrzewania – po włączeniu go na najwyższy stopień, już po chwili mamy wrażenie siedzenia na rozżarzonej patelni.






Z przodu również nie można narzekać na jakikolwiek brak luksusu czy komfortu. Może poza deską rozdzielczą, która jest minimalistyczna do tego stopnia, że przypomina deskę do prasowania... Mimo wszystko Skoda ustanowiła zupełnie nowy standard wyposażenia rodem z Superb. Wyświetlacz o przekątnej aż 8 cali, odpowiada za sterowanie radiem, nawigacją, multimediami oraz daje widok poglądowy na wnętrze auta, zmieniający się w zależności od ustawienia klimatyzacji - z czerwonego na niebieski. Ciekawą funkcją nazwaną przeze mnie „use the force”, jest czujnik ruchu zamontowany w obramówce ekranu. Mając włączoną nawigację, możemy ustawić w jego rogu miniaturkę odpowiedzialną za sterowanie radiem. Kiedy nic przy nim nie majstrujemy, widzimy tylko mały prostokącik z nazwą stacji. Jednak gdy zbliżymy dłoń do ekranu, miniatura rozwinie się ukazując nam przyciski służące do przełączania stacji radiowych. Mimo że przycisków manualnych poniżej ekranu w Octavii jest dość sporo, to wszystkie są usytuowane dokładnie w tym miejscu, w którym powinny się były znaleźć. Interfejs komputera pokładowego jest intuicyjny, aczkolwiek przyzwyczajenie się do niego zajęło mi chwilę. Możemy wędrować po całym multimedialnym sofcie samochodu bez odrywania rąk od kierownicy. Skoro jesteśmy przy kierownicy... Jest to niby zwyczajna trójramienna kierownica wielofunkcyjna, wyposażona w potrzebne przyciski, ale muszę stwierdzić, że jest naprawdę przyjemna w dotyku. Jest gruba i „mięsista”, dobrze leży w dłoniach i nie spowoduje odcisków nawet po spędzeniu wielu godzin za kółkiem. 






Jeśli chodzi o systemy wspomagające kierowcę, mamy do dyspozycji na przykład automatyczne włączanie świateł drogowych. Funkcja ta szczególnie przydaje się podczas jazdy nocą. Gdy znajdziemy się w obszarze nieoświetlonym i przed nami nie ma innego pojazdu, Octavia sama włączy światła długie. Kiedy w oddali pojawi się samochód (niezależnie czy będzie on znajdował się na naszym pasie i zobaczymy jego tylne pozycje, czy też będzie nadjeżdżał z przeciwka) reflektory automatycznie wrócą do świateł mijania. Jednak usługa ta nie działa perfekcyjnie. Kilka razy zdarzyło mi się oślepić kierowcę jadącego z przeciwka, ponieważ czujniki nie zareagowały w porę. Kolejną funkcją mającą ułatwić nam życie, jest Lane Assist. Uchroni ona przed nieplanowaną zmianą pasa ruchu oraz nieledwie pomoże nam w utrzymaniu się pośrodku pasa i w pokonywaniu delikatnych łuków. Czujniki widzą białe linie na drodze i automatycznie utrzymują samochód w idealnym położeniu. Jednak ta usługa również czasem zawodzi w najmniej oczekiwanych okolicznościach. Jak to z takimi systemami bywa, nie możemy w 100% na nich polegać. Irytującym faktem jest również to, że jeśli zbyt długo pozwolimy Octavii jechać samej, wydrze się ona na nas przeraźliwym piskiem wyświetlając komunikat „Przejmij prowadzenie!”. Komunikat jeszcze bym zniosła, ale ten jazgot jest nie do zniesienia. Kiedy pierwszy raz go usłyszałam, poważnie się zaniepokoiłam. Rozumiałabym taki alarm w sytuacji zagrożenia lub gdy auto wykryje jakąś usterkę w silniku. Ale żeby w takiej chwili? Rozumiem, że ma to uchronić kierowcę przed zaśnięciem podczas jazdy albo przed powierzeniem swojego życia w „ręce” auta, jednak nie chcę w takim razie wiedzieć jaki dźwięk wyda z siebie Octavia, gdy na przykład zarejestruje zbyt niski poziom oleju w silniku...
Skoro jesteśmy przy silniku... Benzynowa jednostka napędowa 1.8 TSI wyposażona w 6-cio biegową skrzynię manualną, generuje moc 180 koni mechanicznych i 250 NM maksymalnego momentu obrotowego. Taki silnik, połączony z lekkim nadwoziem powinien wzbudzać zachwyt i przyspieszać wciskając w fotel. Tego jednak nie ma... Oczywiście jeśli wdepniemy pedał w podłogę, zmuszając wskazówkę obrotomierza nieledwie do kontaktu z czerwonym polem, możemy liczyć, że auto zbierze się w sobie i żwawo rzuci się do wyprzedzania. Jednak nie ukrywajmy – diabeł w tym piecu nie pali... Przy jeździe około 90 km/h na szóstym biegu, aby wyprzedzić ciężarówkę konieczna jest redukcja aż do trójki. Jednak nie odbywa się to znaczącym kosztem ekonomii. W trasie przy normalnym stylu jazdy, Octavia zużyła około 7,5 litrów paliwa. Natomiast przy jeździe nieledwie z pedałem w podłodze, zużycie paliwa wyniosło 10,5 litra. To dość dobry wynik jak na rodzinne auto.



W kwestii wyglądu zewnętrznego, nowa Octavia prezentuje się naprawdę elegancko. Mimo że od nadwozia typu liftback ciężko oczekiwać „Bóg wie czego”, to jego wykonanie i dopracowanie w najdrobniejszych szczegółach robi wrażenie. Obłe kształty charakteryzujące poprzednie modele Octavii, zostały zastąpione przez ostrzejsze linie i przetłoczenia, nadając autu wygląd znacznie bardziej dynamiczny i przyciągający uwagę. Led-owe światła do jazdy dziennej oraz tylne reflektory, znacznie odświeżyły wygląd zewnętrzny nadając mu charakteru i nowoczesności. 






Linia nadwozia prezentuje się idealnie. O ile na początku przód auta wydawał mi się nieproporcjonalnie krótki, o tyle po dokładniejszych oględzinach doszłam do wniosku, że jednak jest w pełni proporcjonalny w stosunku do reszty pojazdu. Bądź co bądź czterocylindrowy piecyk pod maską, nie potrzebuje nie wiadomo ile miejsca, wobec czego wydłużanie przodu (choć może i jest efektywniejsze) byłoby zupełnie niepotrzebne i z pewnością znacząco wpłynęłoby na aerodynamikę pojazdu. 





„Wadą” zewnętrzną są... wycieraczki! Pomijam fakt, że po włączeniu spryskiwaczy, przez jakąś sekundę nie widzimy praktycznie nic, ponieważ wycieraczki nie mają ochoty na żwawe ścieranie z szyby płynu i cmentarzyska komarów. Jednak jakież było moje zdziwienie, gdy na stacji benzynowej podczas tankowania, chciałam umyć przednią szybę przy użyciu ogólnodostępnej gąbko-ściągaczki na kiju. Otóż... W Octavii nie da się podnieść wycieraczek! Kto to w ogóle wymyślił? Zabieg umiejscowienia ich we wnęce między podszybiem a maską, miał je zapewne ukryć, poprawiając tym samym wygląd zewnętrzny auta. Mimo wszystko uważam, że to rozwiązanie jest nieco bez sensu, zwłaszcza że odbywa się kosztem braku możliwości umycia na spokojnie szyby. Aby to zrobić, jedną ręką musimy unieść ramię wycieraczki, a drugą umyć szybę pod nią... Bez sensu...

Podsumowując... To świetny rodzinny „dzieciowóz”. Mimo wszystko na jednostkę napędową nie ma co narzekać, wewnątrz mamy do dyspozycji mnóstwo nowoczesnych bajerów i systemów wspomagających a wygląd zewnętrzny nie przypomina żelazka. Nawet mój Towarzysz, który do samochodów z grupy VAG pała szczerą nienawiścią powiedział, że nowa Octavia naprawdę mu się podoba i – uwaga! - chciałby mieć taki samochód! No cóż... Jeżeli nawet On tak twierdzi, to chyba oznacza, że nie znajdziemy na tej planecie osoby, która Octavii nie polubi. To dobry samochód będący dowodem na to, że Skoda nie musi być tylko sprzętem domowym, lecz też czymś czego się pragnie i co sprawia przyjemność.






Zdjęcia udostępnione dzięki współpracy z portalem Młoda RP Moto
Autorzy: Maciej Gis oraz Adam Kowalczyk