Nissan Patrol GR, 3.0 Di, rok 2002
![]() |
fot. Adam Kowalczyk |
Na
wstępie powiem, że Toyota RAV 4, Suzuki Samuraj, czy Volvo XC 90,
to wbrew obiegowej opinii nie są samochody terenowe. Nazwijmy je
raczej samochodami użytkowymi na różne rodzaje dróg. Ale
spróbujcie tylko zabrać Samuraja w teren, to na pierwszym większym
dołku wywrócicie się na bok. Mówiąc „auto terenowe”, miejmy
na myśli samochód wielki i potężny, z kołami jak w traktorze,
który na widok bagna aż podskoczy z radości. Samochód, który
rzuci się niczym szczeniak rasy golden retriever w największe
możliwe błoto z radosnym okrzykiem i przejedzie przez nie jak
gorący nóż którym tniecie masło. Mówiąc „samochód terenowy”
wyobrażamy sobie auto nieustraszone, toporne i brudne. Wyobrażamy
sobie Nissana Patrola GR.
Moja
pierwsza myśl na widok tego samochodu to to, że jest wielki jak
Księżyc. Myśl druga: jak to zaparkować? Na co dzień jeżdżę
autem małym, które da się wcisnąć dosłownie wszędzie. Więc
gdyby ktoś kazał mi zaparkować „Parcha” (tak pieszczotliwie
nazywa go właściciel) pod supermarketem, gdzie połowa samochodów
stoi pod skosem, okrakiem, a Mini Cooper zagina czasoprzestrzeń
zajmując nieledwie trzy miejsca parkingowe, nie pozostałoby mi nic
innego jak usiąść i płakać. Albo pojechać na koniec parkingu
gdzie nikomu się nie chce szukać miejsc, w związku z czym zawsze
jest tam pusto. Jednak nie jest to niemożliwe. Właściciel Patrola,
którego miałam przyjemność testować (Patrola, nie właściciela
;)), nie raz pokazał mi, że da się zaparkować praktycznie
wszędzie tam, gdzie ja postawię swojego Golfa. Fakt, wtedy
czasem łatwiej byłoby wysiąść przez bagażnik, ale to szczegół.
Nikt kto kupuje terenówkę, nie budzi się w nocy z krzykiem, że
nie ma jak zaparkować. Kupując auto terenowe, takie jak jak Patrol,
G-Klasa czy Land Rover, śnimy o błocie, dziurach i ścigającym nas
ze strzelbą leśniczym.
To
nie znaczy, że nie wolno wam wyjechać na normalną drogę. Niesie
to z sobą wiele plusów. Przede wszystkim, jesteście więksi od
niemal wszystkiego co się z wami na tej drodze znajduje. Jeśli
chcecie wyjechać z podporządkowanej na zakorkowaną ulicę, gdzie
wszyscy patrzą na was z nienawiścią przyklejając się zderzakiem
do bagażnika kolegi z przodu, wystarczy odrobinę wysunąć wielki
Patrolowy pysk... Kierowcy na ogół mają instynkt samozachowawczy i
to wystarczy, żebyście włączyli się do ruchu. Drugą zaletą z
pewnością jest wysokość tego typu aut. Będziecie zawczasu
wiedzieć o nadciągających z przeciwka potencjalnych kłopotach,
albo zamiast kląć skąd tu u licha wziął się korek, będziecie
przeklinać sierotę na światłach, która zapomniała gdzie ma
jedynkę. Jazda nim to przyjemność podobna do jazdy na słoniu. O
dynamice raczej zapomnijmy, w końcu 3-litrowy diesel musi jakoś
rozpędzić te prawie 2 i pół tony. Zrywności konia wyścigowego
nie ma się tu co spodziewać. Możemy stanąć na pedale gazu całym
ciężarem, by obudzić drzemiące pod maską 160 koni, ale wtedy
oczami wyobraźni zobaczycie wir w baku, a wskazówka od poziomu
paliwa zacznie przejawiać niebezpieczną chęć do położenia się
na czerwonym polu. Mimo wszystko 160 koni nadal będzie drzemać.
Może z większym rykiem lekko się przebudzi, ale na pewno to stadko
rumaków nie rzuci się ambitnie do przodu. Czy to wada? Chyba nie.
Jeśli ktoś koniecznie chce doświadczać astronomicznych przeciążeń
przy ruszaniu, z pewnością znajdzie lepszy sposób by wydać te
30-40 tysięcy (za tyle możemy kupić seryjny egzemplarz bez
przeróbek). Jednak 380 Nm momentu obrotowego robi swoje w terenie.
![]() |
fot. Adam Kowalczyk |
Na
każdym rodzaju bezdroża, błota, bagna i różnych innych lepkich i
grząskich nawierzchni, Patrol idzie jak lodołamacz. Wystarczy
wprawiony kierowca obeznany z samochodem i nie ma dla niego drogi nie
do pokonania. Jeżeli jednak planujecie taplać się w naprawdę głębokim
błocie, dla bezpieczeństwa dobrze zainwestować w wyciągarki i
zmianę zawieszenia, które zwiększy prześwit oraz kąty zejścia i
natarcia. A jeśli jesteście amatorami w tym temacie (patrz: ja),
bagna po pas lepiej odpuścić.
Miałam
przyjemność jeździć Patrolem i po drogach publicznych i po
miejscach, które asfaltu nie widziały i nie zobaczą z pewnością
przez najbliższe kilka stuleci. Jedyne co mnie zadziwiło, to fakt,
że przejeżdżając przez wodę z prędkością większą niż ok.
40 km/h, cały ten syf leci wprost na przednią szybę. Nie rozumiem
tego, kto to wymyślił... I jakim cudem kałuża, która na pierwszy
rzut oka wygląda na głęboką do połowy łydki, jest w stanie
wygenerować taką ilość wody, żeby ochlapać maskę, szybę i
otwarty szyberdach. Ale to już pytanie do Matki Natury. Moje pytanie
brzmi – co ktoś spieprzył z konstrukcją nadkoli, że fontanna,
która z założenia powinna chlapać na boki podlewając okoliczne
krzaki, podlewa szybę z taką intensywnością, że wycieraczki mimo
pracy na najwyższych obrotach, nie zawsze nadążają ze zbieraniem
nadmiaru wody. Wy w tym czasie próbujecie intuicyjnie jechać prosto
modląc się, by żadne drzewo nie postanowiło wyskoczyć przed
maskę i czekacie aż szyba na powrót nabierze przejrzystości.
Inaczej ma się sprawa z gęstym gliniastym błotem. Jest ono
widocznie lepiej wychowane od wody i grzecznie pozostaje w dolnych
partiach pojazdu, fajdając wam tylko nadkola i drzwi do połowy w
takim stopniu, że gdyby nie dach to nie wiedzielibyście jaki wasze
auto ma kolor.
Oblepiałam
Patrola błotem i gliną zarówno za dnia jak i w nocy. I muszę
przyznać, że w temacie oświetlenia skośnoocy panowie z Nissana
naprawdę się popisali. W połączeniu z dwoma dodatkowymi, wielkimi
jak talerze halogenami, ani razu nie stwierdziłam, że mi za ciemno.
I mimo mojego pierwszego wrażenia, że jadę wspomnianym Księżycem
i strachu, że nie ma takiej opcji bym zmieściła się pomiędzy te
dwa drzewa, Patrol wciąga brzuch i lekko tylko zawadza o gałęzie.
Zabawy było co niemiara. Biorąc pod uwagę moją miłość do
motocykli off-road'owych, Patrol przypomniał mi nieco te beztroskie
czasy, gdy chodziło tylko o to, kto bardziej oblepi się błotem.
Jednak w temacie aut, których żywiołem jest off-road, jestem
kompletnym laikiem, co niestety dało o sobie później znać.
Z
bananem na twarzy jak u pięciolatka, wołając co chwilę „Ale
fajnie!”, jeździłam po lesie wjeżdżając we wszystko, co choćby
przypominało kałuże. Dzięki czujnemu umysłowi mojego Towarzysza
udało mi się przejechać nawet przez te miejsca, na których widok
cisnęły mi się na usta słowa, których dama zdecydowanie nie
powinna wymawiać. Jednak się udawało, do czasu...
Jadąc
między polami, wypatrzyłam stado krów i narobiłam wrzasku, że
chcę pogłaskać krowę. Na szczęście właściciel Patrola, który
odważnie pozwolił mi poprowadzić swoje „maleństwo”, wybił mi
ten pomysł z głowy twierdząc, że chyba mnie pogięło. Odpuściłam
łaciate bydło i pojechaliśmy dalej. Ale na którymś z rzędu polu
pasły się konie. Jeździłam konno przez ponad 10 lat, więc
stwierdziłam, że tym razem nie odpuszczę. Odpięłam pasy,
wyskoczyłam z samochodu i już byłam w połowie odległości do
zwierzaka. Jak się po chwili okazało, rumak nie miał ochoty się
ze mną integrować, co wyraźnie mi wytłumaczył gryząc mnie.
Darujcie sobie kontakty z wiejską fauną, która podejrzewam
toleruje tylko i wyłącznie własnego chłopa, od którego dostaje
jeść - mam nauczkę na przyszłość. Obrażona na zębatego
brutala, wskoczyłam do Parcha z nonszalanckim „nic mi nie jest”,
wrzuciłam Drive i pojechaliśmy dalej. Z tych emocji jakoś
zapomniałam o pasach. Mój Towarzysz od początku jechał bez pasów,
bo co się może stać na polu. Za zakrętem ukazała się ogromna,
błotnisto-bagnista kałuża. Oczy mi się zaświeciły, usłyszałam
„Jedź! Tylko nie odpuszczaj gazu!”. Phi... Tyle to ja wiem...
Pojechałam, i pożałowałam, że nie zapięłam tych pasów... Na
dzień dobry kałuża uraczyła nas lekkim uskokiem, który
spowodował utratę kontaktu między mną a siedzeniem (notabene
bardzo komfortowym). Za miejscem gdzie plecy tracą swą szlachetną
nazwę w górę poszły i nogi, tracąc kontakt z pedałem gazu.
Parch postanowił się nie sprzeciwiać i zrobić to co chciałam,
myśląc zapewne „Co ona robi? No dobra, niech ma...” i posłusznie
zwolnił. Kiedy grawitacja zrobiła swoje i wróciłam na miejsce, z
którego nie powinnam była się ruszać, wśród krzyków mojego
Towarzysza „Gaz! Gaz! Gaz!”, z zapałem deptałam prawy pedał
modląc się, by nie utknąć. Niestety na marne. Patrol stanął w
miejscu mieląc wszystkimi czterema kołami i zapewne świetnie się
przy tym bawiąc. Cóż, gdyby na siedzeniu pasażera siedział
bazyliszek, już dawno byłabym kamiennym posągiem. I to z niezbyt
inteligentnym wyrazem twarzy. Ale jako, że nie był to bazyliszek, a
wkur... zdenerwowany mężczyzna, który w tamtej chwili pewnie
chciał wyjąć z bagażnika saperkę i zakopać mnie w tym błocie,
zdecydowaliśmy, że zamienimy się miejscami. Niewiele to dało poza
tym, że Nissan wygodniej ułożył się w lepkiej mazi czekając na
rozwój wydarzeń. Ani łopata, ani podkładanie pod koła kamieni,
patyków i różnych innych znalezionych przedmiotów, nie przyniosły
zamierzonego rezultatu. Tak oto, ubłocona po pas leciałam przez
wiochę w poszukiwaniu skorego do pomocy chłopa z orężem w postaci
traktora. Na moje zbawienie, chłop taki się znalazł i po paru
minutach Patrol już stał na stabilnym podłożu.
Taki
był finał mojej błotnistej przygody, Jakie jest moje zdanie na
temat tego auta? To świetny samochód, dostarczający mnóstwa
frajdy nawet w niedoświadczonych rękach. Na dodatek jest użyteczny,
bo wszędzie wjedzie mając na pokładzie nawet 7 osób (tyle
przewidział producent, moim zdaniem jeśli się uprzemy, tuzin
zmieścimy spokojnie). Jednak jeśli planujecie ambitniej podbijać
dżunglę, lepiej zainwestujcie w wyciągarkę. Albo dwie...
Ewentualnie cztery. I zapinajcie pasy!
Ile ten nisan pali?
OdpowiedzUsuńNiestety sporo :) 12-15 litrów/100 km
Usuń