Wśród całego mojego
uwielbienia dla spalin, benzyny, smaru i ukochanego diesla
klekoczącego pod maską mojego autka, zostałam posadzona za
kierownicą… elektryka. Zaraz… To miał być test Nissana Leaf.
Usiadłam przed komputerem i zaczęłam pisać. Nie narzucając sobie
sztywnych ram pisania, spłodziłam pierwsze zdanie, po czym
stwierdziłam, że skoro mam pomysł na zakończenie, to napiszę je
od razu. Jakieś 4 tysiące znaków później stwierdziłam, że
przesadziłam… Ale co mi tam! Test Leaf'a nie ucieknie. Dziś więc
felieton pełen pytań i egzystencjalnych rozmyślań
na temat elektryków, Czarnobyla i spódniczek z liści!
Muszę przyznać, że do
samochodów elektrycznych mam nieco mieszane uczucia. Zgadzam się,
że jeżeli dziennie pokonujemy tę samą trasę z domu do pracy, z
pracy do sklepu, ze sklepu do domu i mieścimy się w tych
stu-kilkudziesięciu kilometrach, to samochód elektryczny z punktu
widzenia ekonomii, jak najbardziej ma sens. Tylko co w przypadku
wyjazdu na wakacje, czy gdziekolwiek dalej? Czy wobec tego mamy mieć
w garażu drugi „zapasowy” samochód zasilany etyliną bądź
olejem napędowym? Czy raczej przerzucamy się na publiczne środki
transportu?
Drugi problem to dostępność
stacji ładowania, oraz czas jego trwania. Gdy w naszym kopcącym
aucie zapali się pomarańczowa irytująca lampka, po prostu
podjeżdżamy pod dystrybutor, wtykamy pistolet w dziurę, 2 minuty i
auto pełne – jedziemy dalej. Nawet jeżeli za X lat punkty
ładowania pojazdów elektrycznych będą stały na każdej stacji
benzynowej, to jednak czas, którego prąd potrzebuje by kablem
wpełznąć do naszego jeżdżącego żelazka, wynosi
około 40 minut. Stacje szybkiego ładowania jakie docelowo mają być
montowane, podobno mają ładować 80% baterii w 15-30 minut. Jednak
żyjemy w ciągłym biegu, nikt nie ma czasu o 7 rano sterczeć pół
godziny na stacji, czekając aż będziemy mogli ruszyć w drogę.
Kolejny
aspekt to żywotność baterii. Przykładowo laptop, który
codziennie jest rozładowywany i ładowany, po pewnym czasie
„zdechnie” i bez stałego kontaktu z gniazdkiem elektrycznym nie
będzie chciał współpracować. Możemy w nim wymienić baterię
albo po prostu kupić nowy. Tylko akumulatory w samochodzie
elektrycznym raczej nie kosztują tyle co nowy laptop. Niektórzy
producenci aut elektrycznych oferują abonament na baterie,
obiecując, że w przypadku ich zużycia nieodpłatnie wymienią je
na nowe. Jednocześnie jednak zapewniają, że akumulatory wytrzymają
całą eksploatację auta. To w co wierzyć? „Patrzcie! Nasz
samochód jest super i nigdy się nie psuje!” a na dole strony
drobnym druczkiem „A jeśli się zepsuje to za darmo Ci go
naprawimy”. A potem zapewne jeszcze mniejszym druczkiem „Przez 5
lat trwania gwarancji”. Na
dzień dzisiejszy nie jesteśmy w stanie powiedzieć jak to będzie
wyglądało w praktyce, po prostu ta technologia jest jeszcze zbyt
młoda.
I ostatnia kwestia –
ekologia. Z punktu widzenie eksploatacji, samochód elektryczny jest
zbawieniem dla naszego portfela. Faktem też jest, że możemy
nakleić sobie na czoło plakietkę z zielonym listkiem i podpisem
„Jestem EKO!”, ponieważ nie zanieczyszczamy środowiska. Tylko
prąd, dzięki któremu się przemieszczamy, nie bierze się z
powietrza. Ile zanieczyszczeń tak naprawdę wydzielą z siebie
elektrownie by ten prąd wyprodukować? Zanim samochody elektryczne
na dobre zadomowią się we współczesnym świecie, skończy nam się
węgiel, a drewnem przecież nikt nie będzie palił. Ratunkiem
byłyby elektrownie jądrowe. Wiele wysoce rozwiniętych państw
produkuje prąd w ten właśnie sposób. U nas jeszcze wciąż
czkawką odbija się Czarnobyl. Strach jest w pełni uzasadniony, w
końcu było wielkie BUM!, które zostawiło po sobie trwałe ślady.
Jednak technologia poszła naprzód, dziś wiemy więcej, mamy
inteligentne maszyny, systemy, komputery, które pomogłyby zapobiec
tragedii.
Nie jesteśmy w stanie
przewidzieć co będzie za 20, 30 czy za 100 lat. Z pewnością
samochody elektryczne będą się rozwijać, zwiększając swój
zasięg i minimalizując czas ładowania. Czy jednak bulgoczące,
paliwożerne V8 odejdą w zapomnienie? Czy ekologia zabije kultowe
auta? Czy zostaną tylko nieliczne egzemplarze, pod pokrowcami
schowane w garażach prawdziwych pasjonatów? Co ze sportami
motorowymi? W końcu elektryki już docierają do Formuły 1. Czy
drifterzy również będą śmigać autami na prąd, a wszystkie
2JZ-ty, rzędowe szóstki czy V-dziesiątki skończą jako gustowne
stoliki w salonach? Byłoby to przykre... Zastanawiam się też kiedy
(a może czy w ogóle) wybuchnie wojna między „zielonymi” a
„moto-maniakami”. Z czasem jedni zaczną patrzeć z nienawiścią
na drugich. Ekolodzy będą wytykać palcami wszystko co ma wydech bo
„zasmradza środowisko”, a pasjonaci będą narzekać na
„zielonych”, że zaostrzają normy dotyczące składu spalin,
wyniszczając tym samym środowisko motoryzacyjne. I tu mój apel –
jeśli jesteś „eko”, masz fioła na punkcie matki natury i
najchętniej chodziłbyś w spódniczce z liści, odczep się od tego
gościa, który stację benzynową odwiedza 3 razy w tygodniu. I
odwrotnie – jeżeli masz super auto, które kochasz niemal tak jak
własną żonę, nie śmiej się z kierowców elektryków. Nie
narzucajmy sobie nawzajem tego co mamy robić. Każdy z nas w pewien
sposób szkodzi Ziemi, nawet zapalając światło czy włączając
mikrofalówkę. Moglibyśmy wrócić do dziczy i zamieszkać w
szałasach, ale nie starczyłoby nam dziczy by wszystkich pomieścić.
Mój wniosek? Niech każdy
robi to co mu się podoba i nie przejmuje się opinią innych.
Przychodzi mi do głowy pewna anegdota. Pewnego dnia wnuczek
przyszedł do swojego dziadka, żaląc się, że inne dzieci źle o
nim mówią. Dziadek zaproponował eksperyment. Następnego dnia
poszli na targ, chłopiec jechał na osiołku a dziadek szedł obok.
Wokół ludzie marudzili „patrzcie, młody jedzie na osiołku a
taki starszy człowiek idzie piechotą”. Następnego dnia role się
odwróciły a ludzie szeptali „patrzcie, starszy człowiek jedzie
na osiołku a młody dzieciak idzie obok”. Trzeciego dnia dziadek z
wnuczkiem szli obok siebie prowadząc osiołka. Co usłyszeli?
„Patrzcie, mają osiołka a na nim nie jeżdżą”. Tak też jest
z samochodami elektrycznymi.
Tak jest z całym otaczającym nas światem. Zawsze znajdzie
się ktoś, komu coś nie pasuje.
Dlatego
po swojemu korzystajmy z życia i samochodów, zarówno tych
zagrożonych wyginięciem jak i tych, które dopiero poznajemy. Może
za parę lat stolik z V-ósemki będzie godną ozdobą niejednego
salonu, ale dzisiaj jego miejsce jest pod maską, rwąc się do
palenia gumy…
![]() |
Żródło: http://itsthedriver.files.wordpress.com |